Mała historia wielkich ludzi

Kłodnicki ślad rodziny Kuroniów
 

na podstawie artykułu zamieszczonego w      autorstwa Martyny HARNASZ

 

Jacek Kuroń

Urodził się 3 marca 1934 roku we Lwowie. Ukończył Wydział Historyczny na Uniwersytecie Warszawskim w 1957. Pracował w głównej kwaterze ZHP. Był doktorantem na Wydziale Pedagogiki UW. Współautor „Listu otwartego do partii” (1965, drugim autorem był Karol Modzelewski) – dostał za to karę trzech lat więzienia. Marzec 1968 - ponownie trzy lata więzienia. Współzałożyciel Komitetu Obrony Robotników (wrzesień 1976). Od września 1980 roku doradca Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” w Gdańsku, następnie Krajowej Komisji Porozumiewawczej i Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Internowany 13 grudnia 1981 roku, a następnie aresztowany pod zarzutem próby obalenia ustroju. Współpracował z podziemnymi strukturami „Solidarności” oraz z prasą podziemną. W 1989 brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu. Od 1989 roku był posłem na Sejm, członkiem Klubów OKP, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W latach 1989-1990 i 1992-1993 - minister pracy i polityki socjalnej, 1991-1995 - wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej, następnie Unii Wolności. Organizator i uczestnik wielu akcji społecznych mających łagodzić dotkliwe skutki transformacji gospodarczej. W 1995 roku kandydował na urząd Prezydenta RP. Wieloletni przewodniczący Komisji Sejmowej do Spraw Mniejszości Narodowych.

Odznaczony Orderem Orła Białego, francuską Legią Honorową, niemieckim Krzyżem Zasługi, ukraińskim Orderem Jarosława Mądrego. Wywodzi się z rodziny o silnych tradycjach PPS. Dziadek Franciszek był bojowcem w Organizacji Bojowej PPS, ojciec Henryk - działaczem ZNMS i PPS we Lwowie. Wychowanie w tradycjach socjalistycznych, w duchu poświęcenia dla idei i konieczności ryzykowania więzieniem było jednym z ważnych czynników kształtujących postawę życiową Kuronia.

Zmarł 17 czerwca 2004 roku w Warszawie.

Na podstawie informacji ze strony: www.kuron.pl

   

Kłodnicki ślad rodziny Kuroniów
 

 
 

Śląska ziemia posiada swój odrębny, specyficzny charakter. Śląsk się czuje. Nosi się go w sobie. To tu rozdzierała się historia Polski. Rodziła się i ginęła tożsamość. W poplątanych losach mieszkańców tego regionu pojawia się także nazwisko Kuroń. Ojciec Jacka Kuronia urodził się w Sosnowcu, a jego babka w jednej z najstarszych dzielnic Kędzierzyna-Koźla – Kłodnicy.

Każdy człowiek zakorzeniony jest w pewnej rzeczywistości. Tworzy ją tradycja, historia i kultura rodziny, w której dorasta, oraz kraju, w którym żyje. Historia jest plątaniną losów milionów osób, bardziej lub mniej świadomie odciskających swój ślad na jej kartach. Czas zaciera w pamięci kolejnych pokoleń rysy twarzy przodków, plącze gałęzie drzewa genealogicznego. Ślady istnienia kryją się w dokumentach, listach i fotografiach. Pełne zagadek, tajemnic i niedomówień losy poszczególnych rodów dla naukowców i pasjonatów stają się źródłem inspirujących poszukiwań. U ich kresu czeka czasem nagroda, a białe karty historycznych ksiąg wypełniają się treścią. Wie o tym Kazimierz Żmija, historyk amator badający losy rodziny Kuroniów. Godziny spędzone w bibliotekach i archiwach pozwoliły mu udokumentować nieznane dotąd fakty z biografii Jacka Kuronia i rzucić nowe światło na losy jego przodków, zakorzeniając je w śląskiej ziemi.

Prawda o nich i o nas

Chęć zgłębienia tajemnic rodu Kuroniów w Kazimierzu Żmii wyzwoliła rozmowa z Jerzym Talkowskim, byłym prezydentem Dąbrowy Górniczej.

- Dowiedziałem się wtedy, że prezydent uczęszczał do tego samego liceum, które w 1926 ukończył Henryk Kuroń – opowiada Żmija. – Prezydent pokazał mi zapis potwierdzający tę informację. Taki już mam charakter, że wszystko, co mnie zainteresuje, muszę zgłębić i poznać. Rozpoczęło się przeszukiwanie wszelkich dokumentów, do których udało mi się dotrzeć.

Główne poszukiwania skupiły się na archiwach kościołów, wieczystych księgach, aktach urodzenia, chrztu lub dokumentach potwierdzających zawarcie związku małżeńskiego.

- Szukałem grobów przodków Jacka Kuronia. Starałem się docierać do osób, które mogłyby posiadać istotne dla mnie informacje – tłumaczy historyk amator. - Nawiązałem kontakt z Andrzejem Kuroniem, bratem legendarnego polityka. Pomógł mi zweryfikować wiele z podejmowanych przeze mnie wątków.

Kolejne odnajdywane dokumenty, niczym puzzle, układały się w rodzinne opowieści, otwierając miejsce dla nowych tropów. Kazimierzowi Żmii udało się zgromadzić około stu metryk. Na ich podstawie stworzył drzewo genealogiczne, którego gałęzie sięgają 1778 roku.

Marianna z Kłodnicy

Historyczna przygoda Żmii pochłonęła 1300 godzin spędzonych w archiwach i bibliotekach. Wśród dokumentów, na które natrafił podczas swych poszukiwań, znalazł się jeden szczególnie ciekawy trop. Budził spore emocje, ponieważ nieznany był dotychczas historykom opracowującym biografię Jacka Kuronia.

- Odnalazłem zapis odnoszący się do prababki Jacka Kuronia – Marianny Kałuży. Opisany był on nazwą miejscowości. Widniał na nim podpis: Kłodnica, parafia Krysie - tłumaczy Kazimierz Żmija. – Dało mi to mocno do myślenia. Sam wychowałem się nad rzeką Kłodnicą w Rudzińcu.

Rozpoczęło się, pełne iście detektywistycznej pasji, poszukiwanie miejscowości lub miejsca, o którym była mowa w zapisie.

- Sprawdziłem najpierw świętokrzyską Kłodnicę, nie natrafiłem jednak na żaden ślad. Podobnie było z Ostrowem Wielkopolskim – opowiada Żmija. – Trafiłem także do Kłodnicy – dzielnicy Rudy Śląskiej, 8 km od biegu rzeki. Śladów Marianny Kałuży szukałem w dokumentach tamtejszego kościoła. Wielogodzinna praca nie przyniosła efektów.

Kolejnym punktem zaczepnym na mapie poszukiwań była dzisiejsza dzielnica Kędzierzyna-Koźla. W parafii pw. św. Zygmunta i św. Jadwigi Śląskiej w Koźlu historyk odnalazł zapis w księgach wieczystych, który potwierdził, że prababka Jacka Kuronia urodziła się w Kłodnicy.

Historyków zmylił błąd w zapisie

Marianna Kałuża przyszła na świat w 1844 roku. Jej ojciec był z zawodu cieślą. Dziadek Marianny widniał w dokumentach jako häusler (chałupnik), co oznacza, że nie posiadał ziemi, miał natomiast dom lub chałupę na własność. Prababka Jacka Kuronia swej przyszłości nie związała z Kłodnicą, zamieszkała w Błesznie – dzielnicy Częstochowy.

- Prawie 400 godzin spędziłem, przeszukując kolejne zapisy. Natrafiłem na alegat, który stanowił pozwolenie na zawarcie przez Mariannę związku małżeńskiego w innym mieście – tłumaczy Kazimierz Żmija. – Ksiądz wystawiający dokument pomylił się i zamiast nazwy Cosel wpisał Krysie.

Marianna Kałuża zawarła związek małżeński z Janem Kuroniem 28 września 1864 roku w Częstochowie. Miejscowość o nazwie Krysie Kazimierz Żmija odnalazł w archiwach archidiecezji częstochowskiej.

- Krysie znajdowały się na terenie dzisiejszej Ukrainy, która była wtedy pod zaborem rosyjskim, tak jak Częstochowa. Żadnemu historykowi nie wydało się to więc podejrzane, a śladów Kuronia szukało tam wielu – tłumaczy Żmija.

Ze sporządzonego w Częstochowie aktu ślubu na temat młodych małżonków oraz okoliczności zawarcia przez nich związku małżeńskiego można się sporo dowiedzieć.

Ślub odbył się o drugiej po południu. Na uroczystości stawili się świadkowie. Zawarcie związku poprzedziły trzy zapowiedzi. Przyszli małżonkowie potwierdzili, że nie zawierali umowy przedślubnej, a rodzice udzielili im pozwolenia na zawarcie związku małżeńskiego.

Jan Kuroń pochodził z rodziny owczarzy, w momencie zawarcia związku małżeńskiego miał dwadzieścia dwa lata. Marianna miała w dniu ślubu dwadzieścia lat. Oboje nie potrafili pisać.

Śląska dusza w genach

Marianna musiała być ciekawa świata i wiedzy. Tuż po ślubie nauczyła się pisać, umiejętność tę przekazała swemu synowi. Jej sławny prawnuk pisał o niej w książce „Wiara i wina”. Był przekonany, że Marianna Kałuża urodziła się w Bystrzycy Kłodzkiej.

- Udało mi się dotrzeć do informacji, o których istnieniu rodzina Kuroniów nie miała pojęcia, nie wiedzieli o nich także historycy opracowujący biografię Jacka Kuronia – mówi Kazimierz Żmija. – Zastanawia mnie cały czas, co skłoniło Mariannę Kałużę do opuszczenia rodzinnej miejscowości, jakie były motywy jej postępowania.

Badacz, który dotyka dokumentów będących zapisem momentów życia konkretnych osób, analizuje fotografie, odwiedza miejsca, w których one żyły, nawiązuje z nimi specyficzny kontakt. W pewien sposób dotyka szczątków ich życia, wodzi palcem po starych fotografiach, zastanawia się nad losami swych historycznych bohaterów. Kazimierz Żmija jest przekonany, że potomkowie Marianny Kuroń odziedziczyli po niej śląską duszę i temperament. Żeby opuścić rodzinne strony, znaleźć sobie miejsce w dalekim mieście i nauczyć się pisać, kobieta w XIX wieku musiała wykazać się pokładami wewnętrznej siły i samozaparcia.

- Marianna mieszkała z rodziną w Kłodnicy nad Kanałem Kłodnickim (od 1844 do 1860). Koło ich domu przepływało dziennie 12 statków. To ogromna jak na tamte czasy liczba – tłumaczy Kazimierz Żmija. – Prababka Jacka Kuronia z pewnością rozmawiała z marynarzami. Znała więc informacje z kraju, musiała usłyszeć wiele ciekawych opowieści. Uważam, że fakt, iż była Ślązaczką, rzuca nowe światło na późniejsze dokonania sławnego wnuka.

UZUPEŁNIENIE - "Największe nasilenie przewozów w górę kanału zanotowano w 1910 r. - 40 tyś, ton, w dół kanału - 105 tyś. ton - w 1920 r. Kanałem Kłodnickim przepływało ponad 1000 statków w ciągu roku. Napęd ich stanowiły poruszające się brzegiem zaprzęgi wołów lub koni". - za Born, op. cit., s. 497

Kędzierzyńska kuroniówka

Motywacji postępowania konkretnych osób, ich upodobań lub nawyków można doszukiwać się w środowisku rodzinnym, które przekazuje tradycyjne wzorce postępowania, staje się namiastką zbiorowej kultury. W przypadku ludzi zasłużonych dla danej społeczności tropów tych szuka się z tym większym upodobaniem. Kłodnicki ślad prababki Jacka Kuronia staje się wyjątkowo interesujący w kontekście jego osobistej drogi życiowej i walki. Dokumenty potwierdzające tożsamość Marianny Kałuży oraz te, które przybliżają jej charakter i osobowość, wnoszą ciekawy element także w naszą lokalną historię.

- Bardzo bym chciał, żeby ślad Jacka Kuronia był widoczny w miejscu urodzenia jego prababki – mówi Kazimierz Żmija. – Zależy mi szczególnie na tym, by szkoła w Kłodnicy została nazwana jego imieniem. Wydaje mi się, że byłoby to doskonałe uhonorowanie tego znaczącego miejsca.


Kazimierz Żmija z Andrzejem Kuroniem przy grobie Jacka Kuronia na Powązkach.

Tekst i foto: Martyna HARNASZ