|
Wojna na Śląsku w
1806-1807 r.
Po
rozgromieniu wojsk pruskich w bitwie pod Jeną-Auerstedt, w październiku 1806
r., cesarz Napoleon I zdecydował o zawojowaniu prowincji śląskiej,
wchodzącej od pokoju hubertusburskiego (1763 r.) w skład Królestwa Prus.
Pierwsze oddziały francuskie
przekroczyły 2 listopada 1806 r. granice Śląska, a po sformowaniu w Krośnie
Odrzańskim brygady kawalerii generała Charlesa Lefebvre-Desnouettes'a
rozpoczęto działania na Śląsku pod ogólnym dowództwem młodszego brata
Napoleona,
księcia Hieronima (Jeróme Bonaparte). W ciągu dwóch miesięcy
wojska francuskie oraz walczące przy ich boku oddziały bawarskie i
wirtemberskie poszczycić się mogły pokaźnymi sukcesami, tym większymi, że
liczebnie słabsze zdołały wyeliminować z walk około 10 tysięcy żołnierzy
pruskich, zdobyły strategicznie ważne twierdze-miasta Głogów (3
grudnia 1806 r.) i Wrocław (5 stycznia 1807 r.) oraz zgotowały pod
Strzelinem i Oławą porażki oddziałom pruskim spieszącym z odsieczą stolicy
Śląska.
W początkach stycznia 1807 r.
inicjatywa strategiczna znalazła się zdecydowanie w rękach francuskiego
dowództwa, które przystąpiło do reorganizacji swych jednostek celem
kontynuowania operacji przeciwko pozostałym garnizonom pruskim - w Brzegu,
Świdnicy, Nysie, Kłodzku, Srebrnej Górze i Koźlu. Z rozkazu ministra wojny,
marszałka Francji Aleksandra Berthiera, wydanego 5 stycznia, utworzono dwa
korpusy Wielkiej Armii - 9 Korpus, pod naczelnym dowództwem (Commandant en
Chef) księcia Hieronima „z główną kwaterą pod Wrocławiem", oraz 10 Korpus,
pod dowództwem generała dywizji Claude'a Victora z kwaterą w Szczecinie.
W myśl rozkazu z 10 stycznia 1807 r. 9. Korpus, operujący na Śląsku, miały
tworzyć: Pierwsza Dywizja bawarska (Armee Division) pod dowództwem generała
porucznika Erasmusa von Deroya, Druga Dywizja bawarska pod dowództwem
generała porucznika Philippa von Wredego (później generał hr. Franz von
Minucci), Dywizja Wirtemberska dowodzona przez generała porucznika Friedricha
L. von Seckendorffa (przejściowo generał Dominiąue Vandamme), 2. i 3.
Brygady Kawalerii francuskiej generałów C. Lefćbvre-Desnouettes'a i
Montbruna oraz artyleria i służby zaopatrzenia pod dowództwem francuskiego
generała Pernety'ego. Stan liczebny 9 Korpusu obejmował 29 487 żołnierzy
francuskich, bawarskich i wirtemberskich. Z zestawienia sporządzonego przez
sztab 9 Korpusu wynika, że w walkach na Śląsku uczestniczyło w końcu
stycznia 1807 r. zaledwie 22 196 żołnierzy.
Napoleon zobowiązał księcia Hieronima
do rozpoczęcia operacji wojennych przeciwko pruskim garnizonom w Brzegu i
Koźlu oraz do opanowania wszystkich dotąd nie zajętych miejscowości na
Śląsku do 1 marca. W chwili wydania rozkazu oddziały Pierwszej Dywizji pod
dowództwem generała Deroya prowadziły od 9 stycznia oblężenie Brzegu,
zmuszając już 16 stycznia pruski garnizon do kapitulacji. Równocześnie z
oblężeniem Brzegu jednostki 9 Korpusu pod dowództwem generała Vandamme'a
przystąpiły do oblężenia silnie ufortyfikowanej twierdzy świdnickiej,
spychając siły pruskie w rejon Kłodzka - Srebrnej Góry - Nysy i Koźla.
Położenie wojsk pruskich po kapitulacji Głogowa, Wrocławia i Brzegu stawało
się w końcu stycznia coraz trudniejsze. Pruski generalny gubernator Śląska
książę Ferdinand von Anhalt-Pless podejmował co prawda wysiłki zmierzające
do oddania twierdzy brzeskiej wojskom sprzymierzonym w zamian za zawieszenie
broni na całym Śląsku, jednak wobec kapitulacji garnizonu rokowania stały
się nieaktualne. Podobne nadzieje na uratowanie pozycji Prusaków na Śląsku
rozwiały się z chwilą podjęcia 8 lutego rokowań kapitulacyjnych przez
komendanta twierdzy świdnickiej, które całkowicie zaskoczyły generalnego
gubernatora w obozie warownym pod Bardem Śląskim. Próba odsieczy podjęta
przez księcia Anhalt-Plessa została unicestwiona przez generała Lefebvre'a,
który śmiałym uderzeniem (8 lutego) rozbił oddziały pruskie pod Bardem,
zmuszając księcia do wycofania się z resztkami sił aż po Duszniki. Pewne
nadzieje wiązać można było jeszcze tylko z twierdzami w Srebrnej Górze,
Nysie i Kłodzku, absorbującymi większość sił 9 Korpusu Wielkiej Armii. W
istocie zasadnicza rola w organizowaniu oporu przeciwko Francuzom przypadła
nie tyle księciu Anhalt-Plessowi, ile jego następcy, generalnemu
gubernatorowi hr. Friedrichowi W. von Gótzenowi, który do końca kampanii
operował w rejonie Kłodzka.
Oblężenie Koźla
Zaledwie dwa dni po kapitulacji pruskiego
garnizonu w Brzegu, 18 stycznia 1807 r generał porucznik Erasmus von Deroy
otrzymał rozkaz wymarszu Pierwszej Dywizji bawarskiej w kierunku Koźla i
rozpoczęcia tam oblężenia. Biorąc pod uwagę potrzebę zabrania ze sobą z
Wrocławia dział, Deroy skierował w pierwszym rzucie 1 Brygadę pod
dowództwem generała majora hr. Paula von Mezanellego na Krapkowice, a 19
stycznia przez Lewin Brzeski ruszyła w kierunku Koźla brygada generała
majora Raglowicha. Natomiast Deroy osobiście wraz z brygadą generała majora
Justusa von Siebeina ruszył na Koźle przez Opole, gdzie część sił,
przekroczywszy Odrę, kontynuowała marsz na prawym brzegu tej rzeki pod
dowództwem Siebeina i poprzez Groszowice i Januszkowice zbliżyła się do
Kłodnicy, podczas gdy pozostałe jednostki posuwały się w kierunku Komorna i
Większyc, gdzie połączyły się z wcześniej przybyłymi oddziałami generała
Raglowicha. W godzinach wieczornych 22 stycznia jednostki te zbliżyły się do
Większyc, podczas gdy 1 Batalion 1 Lejbregimentu oraz baterie kapitana
Petera Petersa z brygady Siebeina w godzinach południowych 23 stycznia
osiągnęły leśniczówkę (zwaną także domkiem na torfowisku) na północ od
Kłodnicy, obsadziły skraj lasu i niezwłocznie wystawiły przednie straże. W
ciągu tego dnia zlikwidowano pruskie przednie straże w Kłodnicy, Pogorzelcu,
Reńskiej Wsi i Większycach.
Kontroler lasów Riehl był świadkiem zajęcia leśniczówki w Kłodnicy przez
jednostkę bawarską. W jego „Promemoria", „napisanym 2 września 1807 r. ",
czytamy m.in.; „23 stycznia, w piątek i dzień następny po południu o wpół do
1 nadjechali tu pierwsi bawarscy dragoni z dobytymi pałaszami i patrolowali
aż do wioski Kłodnicy. Tego dnia o 4 przyszła piechota, mianowicie pułk
przyboczny następcy tronu, śnieg padał przez cały dzień i przez noc;
jednostka rozłożyła się wzdłuż lasu, sporządziła chaty z gałęzi, słomy i
desek. W leśniczówce zakwaterowali się oficerowie, większość w kancelarii,
pokoju dla służby i pokoju gajowego i było tak pełno, że żołnierze nie mogli
leżeć, a tylko stać; podobnie w suszarni nasion. Generał Siebein stał w
Januszkowicach, przybywał do leśniczówki codziennie rano i po południu. 9
lutego generał Siebein zakwaterował się w leśniczówce jako głównej kwaterze
i pozostał tu do zniesienia oblężenia po siedmiu tygodniach, 13 marca, kiedy
wymaszerował stąd pułk przyboczny...".
Z chwilą nadejścia pododdziałów dywizji generał Deroy zarządził
przystąpienie do oblężenia Koźla następującymi siłami: na lewym brzegu Odry
pod dowództwem generała majora Clemensa von Raglowicha 2. Batalion 1
Lejbregimentu Piechoty (dowódca pułkownik Joseph von Rechberg), 1 Batalion 4
Pułku Piechoty Salerna (dowódca pułkownik Wilhelm von Pierron), 5 Pułk
Piechoty Preysing (dowódca
pułkownik Philipp von Bieringer), 10
Pułk Piechoty Junker (dowódca pułkownik Friedrich von Weinbach), bateria
lekkich sześciofuntowych dział pod dowództwem kapitana Franza Roppelta oraz
bateria dwunastofuntowych dział kapitana Ignaza Goschla. Na prawym brzegu
Odry do oblężenia przystąpiły jednostki pod dowództwem generała majora
Justusa H. Siebeina: 1 Batalion 1 Lejbregimentu Piechoty, lekki batalion
majora Sebastiana von Brauna, 2 Batalion 4 Pułku Piechoty Salern oraz
bateria dział sześciofuntowych pod dowództwem kapitana Petera Petersa. W
skład głównych sił obok wymienionych jednostek - pułków piechoty (5 i 10
pułku) - weszły nadto 3 szwadrony szwoleżerów, operujących na lewym brzegu
Odry, oraz pododdziały 1. Pułku Dragonów, wspierających działania generała
Siebeina. Jazda pod dowództwem generała majora i brygadiera hr. Paula von
Mezanelli została wyznaczona do ubezpieczenia wojsk oblegających od strony
Nysy - Głogówka. Artyleria, na którą złożyło się początkowo zaledwie 30
dział, została później wzmocniona moździerzami.
Naczelny dowódca korpusu oblegającego Koźle, generał porucznik Deroy, ze
swym sztabem obrał za kwaterę niedawno odbudowany po pożarze pałac w
Komornie. Podlegający mu szef jednostek lewobrzeżnych, generał Raglowich,
ulokował się w Reńskiej Wsi. Ten energiczny i niezmiernie ruchliwy dowódca
zmieniał zresztą często swe miejsce postoju. Dowodzący jednostkami
prawobrzeżnymi, generał Siebein, urządził początkowo swą kwaterę w Januszkowicach,
skąd dwukrotnie w ciągu dnia przybywał do leśniczówki pod Kłodnicą celem
obserwacji twierdzy i dopilnowania prac oblężniczych własnych jednostek. W
dniu 5 lutego przeniósł się z Januszkowie na stanowisko dowodzenia do tejże
leśniczówki. W raporcie do generała Deroya Siebein donosił, że rozważał myśl
urządzenia swej kwatery w Kuźniczce pod Kędzierzynem, Jednak Kuźniczka [w
oryginale Kosnisca] leży mocno na uboczu i droga tam prowadząca jest
nadzwyczaj zła, męcząca i uciążliwa, a miejscowość przy odmianie pogody
całkiem dostaje się pod wodę i musi być porzucona, więc zamierzam przenieść
mą kwaterę do leśniczówki, która też znajduje się bezpośrednio za bateriami
i przednimi strażami [...] a równocześnie w pobliżu promu [na Odrze przyp.
K.J.]".
Generał major Mezanelli, ubezpieczający swą kawalerią wojska przystępujące
do oblężenia, obrał sobie kwaterę w Krapkowicach. Z powodu niesprzyjających
warunków atmosferycznych (ostrej zimy) pododdziały rozmieszczono po dość
ludnych miejscowościach i folwarkach, zatem w Reńskiej Wsi (liczącej 349
mieszkańców), Większycach (393), Rogach (222), Kłodnicy (383),
Kędzierzynie-Pogorzelcu (166), Kobylicach (143 mieszkańców), Komornie,
Wielmierzowicach, Brzeźcach i Dębowej. Baterie artylerii francuskiej i
bawarskiej rozlokowano w sposób następujący: baterię nr 1 na prawym brzegu
Odry w odległości ok. 1200 kroków naprzeciw Reduty Kobylickiej (4 działa
dwunastofuntowe), baterię nr 2 na lewym brzegu Odry pod Kobylicami w
odległości ok. 900 kroków od pruskich umocnień (2 działa dwunastofuntowe i 2
haubice polowe), baterię nr 3, również na lewym brzegu rzeki, przeznaczono
do bombardowania miasta (4 działa dwudziestoczterofuntowe, 4 moździerze oraz
2 haubice oblężnicze), wreszcie baterie nr 4 i 5 okopano „za groblą" w
odległości ok. 1000 do 1200 kroków celem ostrzeliwania Reduty Większyckiej i
sparaliżowania ewentualnych prób wypadów z twierdzy w kierunku Reńskiej Wsi
i Większyc (2 działa dwunastofuntowe i 2 haubice oblężnicze w baterii nr 4
oraz 4 działa dwunastofuntowe w baterii nr 5). Rozlokowanie baterii
powierzono pułkownikowi Bleinowi i francuskiemu kapitanowi Rollandowi oraz
bawarskim inżynierom - porucznikowi Edlingerowi i Hatzlowi. Na prawym brzegu
Odry przy ujściu Kanału Kłodnickiego Bawarczycy urządzili „park dla haubic
polowych" na terenie składnicy żelaza. „Park" oraz pobliska śluza i most na
kanale stały się wkrótce obiektem zaciętej potyczki. 26 i 27 stycznia pruska
artyleria forteczna ostrzeliwała zabudowania Kłodnicy oraz składnicę żelaza.
Pod datą 26 stycznia Uthicke odnotował, że wróg ustawił też jedną baterię
nad kanałem przy „arendzie" (karczmie) w Kłodnicy, a inną w samej wiosce.
* * *
Historycy przytaczają dość rozbieżne dane dotyczące liczebności jednostek
francusko-bawarskich przystępujących do oblężenia Koźla pod dowództwem
generała Deroya, szacując je na około 5000-6000 żołnierzy. Zestawienie sił 9
Korpusu Wielkiej Armii z 29 stycznia 1807 r., przechowywane w Archiwum
Ministerstwa Wojny w Chateau de Vincennes w Paryżu, przytacza dokładne dane
o jednostkach oblegających Koźle, mianowicie: 1 Dywizja generała Deroya -
6326 żołnierzy, 1 Brygada generała Mezanellego - 171 dragonów, 234
szwoleżerów i 224 jazdy w rezerwie oraz 591 francuskich i bawarskich
artylerzystów i obsługi zaopatrzenia. Zestawienie nie pozostawia
wątpliwości, że artyleria bawarska i francuska pozostawała pod dowództwem
generała Pernety'ego i pułkownika Bleina. Globalną liczbę oblegających Koźle
7546 żołnierzy bawarskich i francuskich należy uznać za wysoką. Stanowiła
ona bowiem 1/3 aktywnych sil „pod bronią" 9 Korpusu księcia Hieronima (cały
korpus liczył 22 196 aktywnych żołnierzy), znacznie przekraczała zatem siły
oblężonego w Koźlu pruskiego garnizonu, które 23 stycznia wynosiły 67
oficerów i 4249 szeregowych. Co prawda garnizon był obficie zaopatrzony w
zapasy żywności, dysponował też 229 działami ulokowanymi w kilku bastionach,
wysuniętych redutach i na wałach, jednak słabą stronę, w opinii Maxa Leyha,
stanowił jego skład narodowościowy. Garnizon przesycony licznymi Polakami
okazać się miał w czasie długiego oblężenia , jako niepewny". Już liczebność
sił francusko-bawarskich pod Koźlem świadczyć może o strategicznym znaczeniu
tej operacji w kampanii zimowo-wiosennej 1807 r.
Kopia obrazu
przedstawiająca wojska napoleońskie oblegające
twierdzę kozielską. (oblężenie trwało od 23 stycznia
1807 do 9 lipca 1807).
(kliknij na obrazek a ujrzysz powiększenie)
Do starć regularnych jednostek koalicji
antypruskiej z oddziałami pruskiego garnizonu w Koźlu doszło już 2 stycznia
1807 r., zatem na trzy tygodnie przed rozpoczęciem oblężenia miasta-twierdzy
przez wojska generała Deroya. Oddziały pruskie z Koźla, wysłane przez
księcia Anhalt-Plessa z zadaniem spieszenia z pomocą twierdzy wrocławskiej,
po niespełnionej misji wracały poprzez Krapkowice do Koźla, gdy dowódca
oddziałów odebrał meldunek o zbliżaniu się bawarskiej jednostki kawalerii. W
czasie pospiesznie zarządzonego odwrotu dowódca pruskiej ekspedycji major
Brunnow rozdzielił w Poborszowie swe wojska, jednak część z nich nie zdołała
już dotrzeć do twierdzy i zaskoczona pod Komornem musiała stawić czoła
nacierającym szwoleżerom wroga. Jazda bawarska z brygady hr. Mezanellego pod
dowództwem rotmistrza A. von Krausa rozniosła oddział pruski, zdobywając dwa
działa, wozy z zaopatrzeniem oraz wzięła do niewoli pruskiego dowódcę majora
Corneruta, 6 oficerów i 136 żołnierzy. Zaledwie 1 oficer i 22 jegrów
pruskich zdołało dotrzeć do twierdzy kozielskiej. W potyczce zginął bawarski
dowódca przedniej straży nadporucznik Wilhelm Frhr. von Kleudchen, oraz
szwoleżer, a dalszych 3 żołnierzy odniosło rany. Oddział bawarski, obawiając
się pościgu z pobliskiej twierdzy, wycofał się niezwłocznie do macierzystego
pułku stacjonującego przejściowo w Opolu. Potyczka pod Komornem nie wywarła
większego wpływu na przebieg kampanii zimowo-wiosennej na Śląsku. Była jedną
z licznych potyczek w tej kampanii, odnotowaną w szczegółowych opisach
szlaków bojowych walczących jednostek. Niewątpliwie jednak uzmysłowiła
dowództwu pruskiego garnizonu w Koźlu powagę sytuacji i nieuchronne
zbliżanie się działań wojennych, ogarniających w tym czasie Brzeg. * * *
W godzinach wieczornych
22 stycznia 1807 r. jednostki generała Raglowicha zbliżały się od północy do
Większyc. Opisujący oblężenie kozielski kontroler akcyzowy Samuel Uthicke
rozpoczął swą relację od słów: „Dnia 22 stycznia 1807 r. nadeszła wiadomość,
że nieprzyjaciel, a mianowicie korpus Bawarczyków, znajduje się tylko dwie
mile od miasta. Dnia 23 stycznia rankiem o godzinie 4.00 tutejsza załoga
wyruszyła na wały i do wyznaczonych jej redut. Około godz. 9.00 dostrzeżono
zbliżającego się nieprzyjaciela pod Komornem, Większycami, Reńską Wsią i
Kobylicami, podobnież około południa pod Rogami i Kłodnicą po przeciwnej
stronie Odry, przez co miasto i twierdza zostały zamknięte. Zbliżającego się
nieprzyjaciela niezwłocznie powitano z fortyfikacji niemal we wszystkich
punktach z dwunasto i dwudziestoczterofuntowych [dział], co też
niejednokrotnie pohamowało go i można mniemać, iż ponosił straty [...]"S1.
Opisane przez autentycznego świadka ostrzeliwanie zbliżających się jednostek
istotnie musiało wywrzeć wrażenie, garnizon pruski dysponował bowiem 229
działami, które swym zasięgiem nękać miały bawarskie i francuskie jednostki
rozlokowane w Kłodnicy, Reńskiej Wsi, Kobylicach, Rogach itd. Zaskoczenie
mogło być tym większe, że dowództwo korpusu przystępującego do oblężenia nie
miało pełnego rozeznania co do ufortyfikowania Koźla. Po zdobyciu Wrocławia
odnaleziono co prawda plany fortecy kozielskiej, jednak pochodziły one z
czasów Fryderyka II i straciły wiele na aktualności. Stąd też po osiągnięciu
przedpola miasta generał Deroy zarządził „całkowite otoczenie twierdzy z
obydwu stron Odry" wspomnianymi siłami dywizji i niezwłocznie też
przystąpiono do rekonesansu fortyfikacji. Zadanie to francuski generał
inżynier Bertrand powierzył swemu adiutantowi, kapitanowi Paporetowi, który
udał się z Brzegu do kwatery generała Deroya w Komornie.
Rekonesans Paporeta umożliwił sztabowi korpusu opracowanie planu
operacyjnego uwzględniającego szereg czynników zastanych z chwilą
przystąpienia do oblężenia. Biorąc pod uwagę naturalne przeszkody terenowe
na prawym brzegu Odry - zatem liczne meandry łożyska Odry i jej dopływu,
rzeki Kłodnicy, wpadającej do Odry nieopodal Reduty Orlej, oraz przeszkodę
wodną niedawno oddanego do użytku żeglugi Kanału Kłodnickiego, wreszcie
„między nimi leżące podmokłe łąki"- uznano, że natarcie na tym odcinku nie
mogłoby się należycie rozwinąć. Nadto natarcie musiałoby uwzględnić najpierw
zdobycie silnego przyczółka mostowego z Redutą Orlą i Szańcem Wapiennym oraz
Wieży Montalemberta (Fortu im. Fryderyka Wilhelma), by w jego kolejnym
etapie pod ogniem dział wroga móc wywalczyć przejście przez Odrę. Za równie
uciążliwe uznano przeprowadzenie natarcia na lewym brzegu Odry, na odcinku
między wsią Rogi a Większycami, z powodu bagnistego terenu poprzecinanego w
dodatku sporą liczbą rowów utrudniających doprowadzenie dział i amunicji. Za
absolutnie niewykonalne uważano także natarcie z obszaru położonego między
Większycami a Reńską Wsią z powodu sztucznego zatopienia terenu sięgającego
do podnóża tamtejszych wzgórz. Realne szanse powodzenia rokowało zatem tylko
natarcie na twierdzę z rejonu Reńskiej Wsi - Kobylic aż po Odrę, przy czym
nacierające oddziały były narażone na ogień artylerii i piechoty z trzech
osłaniających się nawzajem redut: Kobylickiej, Reńskowiejskiej i najbardziej
wysuniętej na zachód Większyckiej. Jednak i na tym terenie należało się
pospieszyć z natarciem, z chwilą nastania odwilży mogło bowiem ono utknąć w
bagnach i na podmokłych łąkach.
Tymczasem bez silnego przygotowania artyleryjskiego nie można było myśleć o
natarciu piechoty na twierdzę. Wiele wysiłku - ze względu na mroźną zimę w
końcu stycznia - wymagało okopanie dział i budowa rowów łącznikowych w
zamarzniętej ziemi. Warunki powyższe niweczyły rychłe opanowanie twierdzy.
Ostatecznie zdecydowano o przygotowaniu natarcia od strony południowej, tj.
z rejonu Reńskiej Wsi - Kobylic aż po Odrę, przy czym za wyborem tego
obszaru przemawiała również możliwość wykorzystania grobli między Reńską
Wsią a Dębową. Warunki terenowe pozwalały tu nadto na ustawienie dział,
których ogień mógł skutecznie sparaliżować fortyfikacje wymienionych wyżej
redut. Odpadła możliwość wykorzystania biegnących po grobli dróg
dojazdowych, prowadzących do Koźla z Większyc, Reńskiej Wsi i Dębowej,
ponieważ zanim jeszcze pojawiły się na tym terenie jednostki Wielkiej Armii,
załoga twierdzy zdołała zniwelować te drogi na odcinku 1000 kroków. Drogę
biegnącą z Reńskiej Wsi do Reduty Większyckiej po grobli zniwelowano o 3 i
pół stopy na odcinku 1100 kroków.
Po rekonesansie, przeprowadzonym jeszcze 23 stycznia, generał Deroy
zadecydował o potrzebie przeprowadzenia „ścisłego okrążenia" garnizonu. W
myśl jego rozkazu prawobrzeżne siły generała Siebeina obsadziły prócz już
wymienionych miejscowości - Januszkowie i Kłodnicy - również Wielmierzowice,
Kuźniczkę, Kędzierzyn, Pogorzelec i Brzeźce. Znajdujące się pod obstrzałem
dział twierdzy zabudowania wsi Kłodnicy, leżące po północnej stronie Kanału
Kłodnickiego, obsadzono strzelcami 1 Lejbregimentu pod dowództwem porucznika
Antona von Gumppenberga. Wzdłuż kanału ustawiono pikiety, a na terenie
składnicy żelaza, położonej u ujścia kanału do Odry, urządzono park
artyleryjski. Lewobrzeżnymi siłami pod dowództwem generała Raglowicha
obsadzono, prócz wymienionych już wiosek, również Dębową.
Niezwłocznie przystąpiono do budowy
stanowisk dla artylerii, szczególnie na obszarze przewidzianym do natarcia
między Odrą - Kobylicami - Reńską Wsią. Pracami kierowali francuscy
oficerowie pułkownik Blein i kapitan Rolland. Stanowiska dla artylerii
rozbudowywano głównie pod osłoną nocy, przy czym wykorzystywano m.in. groblę
wiodącą od Kobylic do przydrożnej figury św. Jana Nepomucena (stojącej do
dziś) przy trakcie wiodącym z Reńskiej Wsi do Koźla. Celem wzmocnienia
artylerii korpusu oblężniczego zarządzono dodatkowe skierowanie pod Koźle
stacjonujących we Wrocławiu 10 baterii dwunastofuntowych wraz z francuską
obsługą dział, 4 moździerzy pięćdziesięciofuntowych z Brzegu również z
francuskimi artylerzystami oraz 4 pruskich haubic zdobycznych. W dniach 24 i
25 stycznia kontynuowano dyslokację oddziałów bawarskich i przygotowywano
działa do ostrzeliwania twierdzy-miasta, zwłaszcza wysuniętych redut:
Kobylickiej, Kłodnickiej, Wieży Montalemberta
i
najbardziej na zachód wysuniętej Reduty Większyckiej. Pod nadzorem
pułkownika Josepha hr. Rechberga dla lepszego utrzymania łączności z
Pogorzelcem wybudowano kilka mostów na „młynówce" i rzece Kłodnicy. Do
Pogorzelca przybył 1 lutego 30-osobowy oddział francuskich saperów,
25-osobowy oddział francuskich artylerzystów oraz 10 dwunastofuntowych dział
i 2 pięćdziesięciofuntowe moździerze.
Bezskuteczną
okazała się misja, której podjął się generał Raglowich, dowodzący
lewobrzeżnymi siłami korpusu. W godzinach porannych 24 stycznia udał się on
osobiście - z zachowaniem wszelkich wymogów obowiązujących parlamentariuszy,
w asyście trębacza i kawalerzysty - do twierdzy, by nakłonić 73-letniego
komendanta, pułkownika Davida von Neumanna, do poddania twierdzy-miasta.
Komendant Neumann, powołując się na przyrzeczenie złożone swemu monarsze,
odrzucił wezwanie do poddania twierdzy i wyraził niezłomną wolę jej obrony
„do ostatniej kropli krwi", podkreślając przy tym, że nie posługuje się
„żadnym wojskowym frazesem chełpliwości lub ceremonii". Znamienne, że
stanowcze odrzucenie wezwania do poddania się - powtórzone zresztą i później
- zaskarbiło pułkownikowi Neumannowi uznanie ze strony francuskiego
historyka, kapitana A. Du Casse'a, który nazwał go „starym i dzielnym
żołnierzem, całkowicie zdecydowanym". Mało pochlebną opinię wyraził
natomiast Du Casse o głównodowodzącym wojsk oblegających, bawarskim generale
Deroyu, określając go jako człowieka „dalece pozbawionego energii,
aktywności i talentów wojskowych", czym to odróżniał się
on szczególnie
od francuskiego generała Vandamme'a, zdobywcy Głogowa i Wrocławia.
Prawdą jest, że Deroy,
przystępując do oblężenia, zaprzepaścił kilka atutów: nie wykorzystał
czynnika zaskoczenia ani rezygnacji z woli walki i upadku morale w armii
pruskiej po bezprzykładnej klęsce pod Jeną-Auerstedt, ani faktu, że
deprymująco na Prusaków oddziaływały kapitulacje znacznie silniej
ufortyfikowanych twierdz: Głogowa, Wrocławia i Brzegu. Upadek tych twierdz
zdawał się nawet usprawiedliwiać poddanie słabszego garnizonu kozielskiego,
który choć dobrze uzbrojony, mógł jednak wkrótce odczuwać trudności
aprowizacyjne. Z drugiej strony, ostrożne działania Deroya tuż po zamknięciu
pierścienia oblężenia zdawały się być wynikiem braku rozeznania co do
ufortyfikowania twierdzy i zdolności bojowych garnizonu oraz wyjątkowo
niedogodnych warunków terenowych w okolicach miasta. Ostra zima zdawała się
nie sprzyjać operacjom Deroya, choć nadejście odwilży jeszcze bardziej
mogło ograniczyć ruchy wojsk oblegających, które w ciągu kilku dni zbliżyły
się na odległość zaledwie 900 do 1200 kroków do fortyfikacji - do Wieży
Montalemberta, Reduty Większyckiej, Kobylickiej itd.
Wobec ostrej zimy załoga pruskiego garnizonu borykała się z równie
poważnymi trudnościami co oddziały generała Deroya. Tęgi mróz skuł lodem
fosy otaczające reduty. Jego łamanie powierzono około 400 mocno niepewnym
chłopom, których siłą zabrano z okolicznych wiosek i przetrzymywano w
twierdzy. Pomimo nadzoru wojskowego chłopi masowo dezerterowali niemal od
pierwszej chwili oblężenia.
W pierwszych dniach oblężenia, co najmniej do końca stycznia, załoga
oblężonego garnizonu usiłowała przejąć w swe ręce inicjatywę, organizując
wypady i dość celnym ogniem nękając oblegających.
fotografia z rekonstrukcji bitwy pod Twierdzą Nyską
za
http://www.dawneklodzko.pl/index.php?kat=relacje&side=001
Wykorzystywała
okoliczność, że generał Deroy wyraźnie zwlekał z podjęciem działań
ofensywnych, zachowywał się biernie, koncentrując uwagę na możliwie
najbardziej korzystnym rozlokowaniu jednostek i okopywaniu sprowadzonej
artylerii. Generał Deroy wstrzymywał się z ostrzeliwaniem twierdzy do 4
lutego, oczekując nadejścia artylerii oblężniczej. Taka zwłoka nie bardzo
była uzasadniona, bezczynnie bowiem stały okopane już baterie 4 i 5 u
podnóża wzgórz między Większycami i Reńską Wsią, naprzeciw wysuniętej Reduty
Większyckiej, oddzielone od niej sztucznym rozlewiskiem. Stanowiska tych
baterii ukończono najwcześniej, gdyż zarówno osłaniająca je olszynka, jak i
grobla umożliwiły prowadzenie prac nawet w ciągu dnia, podczas gdy prace
przy pozostałych stanowiskach, z uwagi na odkryty teren i bliskość pruskich
fortyfikacji, można było kontynuować wyłącznie nocą (od około godz. 17.00 do
godz. 7.00). Pomimo mrozu bardzo jednak dokuczała na tym podmokłym terenie
woda gruntowa, której poziom podnosił się w rowach łącznikowych.
Prusacy, spodziewający się rychłego natarcia wroga, ostrzeliwali 25-27
stycznia głównie przednie straże bawarskie oraz wieś Kłodnicę, zabijając
kilka osób. Celem artylerii pruskiej była m.in. składnica żelaza u ujścia
Kanału Kłodnickiego do Odry, a 26 stycznia część Kłodnicy „poza kanałem"
(tj. zabudowania w okolicy dzisiejszej ul. Grzybowej). W czasie wypadów
oddziały pruskiej piechoty kilkakrotnie usiłowały podpalić zagrody wiejskie
w Kłodnicy. W niedzielę 25 stycznia artyleria z Wieży Montalemberta
ostrzeliwała m.in. stanowisko dowodzenia generała Siebeina w kłodnickiej
leśniczówce (tzw. domku na torfowisku). Kula armatnia przebiła dach kryty
gontem i uderzyła w pobliski dąb, o mało co nie zabijając generała
obserwującego kanonadę ze strychu leśniczówki. Do przednich straży
bawarskich w Kłodnicy niemal codziennie zgłaszali się pruscy dezerterzy z
twierdzy kozielskiej, których doprowadzano do kwatery głównodowodzącego
generała Deroya.
Oblężeni spodziewali się zapewne głównego natarcia oblegających wojsk z
rejonu Kłodnicy. Zdaje się na to wskazywać wypad oddziału Prusaków 28
stycznia w sile około 200-300 żołnierzy piechoty, wspartego kawalerią i 2
działami. Prusacy, wykorzystując gęstą mgłę, wyruszyli prawym brzegiem Odry
z bazy wypadowej w Szańcu Wapiennym na przyczółku mostowym pod osłoną ognia
Reduty Orlej i Wieży Montalemberta. Kronikarz Uthicke utrzymywał, że celem
wypadu było podpalenie folwarku dzierżawcy Waliczka (położonego przy
dzisiejszej ul. Szymanowskiego) oraz kilku domów w pobliżu kanału,
znajdujących się w rękach wroga. Zachowany raport dowodzącego na tym odcinku
bawarskiego majora hr. Johanna Baptisty von Waldkircha nie pozostawia
wątpliwości, że Prusacy wprawdzie podpalili kilka obiektów, jednak nie
osiągnęli głównego celu, bo nie opanowali składnicy żelaza położonej przy
ujściu kanału do Odry, z urządzonym tam parkiem artyleryjskim. W raporcie
pisanym w „leśniczówce pod Kłodnicą" dla generała Siebeina major Waldkirch
relacjonował: „[...] Dzisiaj rano ok. godziny 9 nieprzyjaciel wyruszył wraz
z 2 armatami polnymi zarówno z twierdzy, jak i z cytadeli. Ustawił się przed
nią na wzniesieniu i rozpoczął silnie ostrzeliwać moje przednie straże przy
składnicy żelaza, on też wyruszył [...] oddziałami w kierunku kanału, a jego
zamiary zmierzały do tego, aby obejść moje prawe skrzydło dotykające Odry,
by zagarnąć stojącą przy składnicy żelaza artylerię lub ją co najmniej
zniszczyć [...]". Pod osłoną gęstej mgły Prusacy w sile 300 żołnierzy
piechoty i 10-12 kawalerzystów („w większości podpitych") dotarli do Kanału
Kłodnickiego, jednak zarówno wcześniej rozebrany most jak i naprędce
zorganizowane kontrnatarcie zaalarmowanych kompanii bawarskich, spieszących
z odsieczą z Kłodnicy a nawet z Pogorzelca, udaremniły próbę opanowania
przez Prusaków rejonu składnicy żelaza. W stan pogotowia bojowego postawiono
wszystkie oddziały bawarskie stacjonujące na prawym brzegu Odry od
Januszkowic po Pogorzelec, a do walk włączył się nadto oddział bawarski
stacjonujący na lewym brzegu w Rogach, który przez Odrę ostrzeliwał z broni
ręcznej Prusaków nacierających nad Kanałem Kłodnickim. W kilkustronicowym
raporcie majora Waldkircha mowa była o żywej wymianie ognia artyleryjskiego
między bateriami pruskimi, strzelającymi z „cytadeli", czyli z Wieży
Montalemberta, a armatami bawarskimi okopanymi w Kłodnicy. Nad kanałem
dochodziło do walki na bagnety, która przechyliła szalę zwycięstwa na stronę
wojsk bawarskich. Śmiałe kontruderzenie oddziału porucznika Carla von
Griessenbecka przez zamarznięty kanał, wsparte ogniem działa wytoczonego z
parku artyleryjskiego, nadto ogniem działa sześciofuntowego strzelającego z
Kłodnicy, zmusiło Prusaków do odwrotu. Pomimo wzrastającej przewagi
Bawarczyków, pościg ich okazał się dość ryzykowny z powodu silnego ognia z
dział fortecznych, z Wieży Montalemberta i z Reduty Orlej, które osłaniały
odwrót Prusaków. Prusakom zagrażał z prawego skrzydła oddział Bawarczyków,
który wyruszył z mostu na Pogorzelcu, jednak potem dostał się w ogień dział
pruskich. W potyczce każda ze stron wzięła do niewoli kilku żołnierzy
przeciwnika. W kontnatarciu ranny w szyję został porucznik Griessenbeck,
którego ostrzelano z pobliskich zarośli. Rany odnieśli nadto trzej żołnierze
bawarscy z Lejbregimentu Piechoty, a dwóch żołnierzy poległo. Straty
Prusaków wynosiły 3 zabitych; jeden oficer został ranny, a trzech żołnierzy
dostało się do niewoli bawarskiej. Wypad z 28 stycznia był najpoważniejszą
próbą konfrontacji podjętą przez Prusaków na prawym brzegu Odry w okresie
trwania ścisłego oblężenia. Przypuszczać można, że celem wypadu było
dokonanie rozpoznania rozmieszczonych tu sił korpusu oblężniczego i
ujawnienie ich zamiarów ofensywnych.
Prusacy, wobec licznych dezercji załogi mocno niepewnego garnizonu, nie
ryzykowali znaczniejszych przedsięwzięć zmierzających do unieszkodliwienia
baterii w okolicach Kobylic - Reńskiej Wsi - Większyc. Dowództwo wojsk
oblegających wykorzystało tę okoliczność, forsując prace przy budowie
stanowisk artyleryjskich w tym rejonie i wznosząc 30 stycznia nowe
stanowiska w Kłodnicy, następnie też przy moście na Kanale Kłodnickim, w
pobliżu składnicy żelaza, oraz w Pogorzelcu (dokąd sprowadzono działa z
parku rezerw spod Głogówka). Dla osłony baterii wzmocniono oddziały wojska w
Kłodnicy i w Pogorzelcu, w tamtejszej cegielni i owczarni, a jedną kompanię
piechoty rozlokowano nadto w Brzeźcach. Raport z inspekcji przeprowadzonej 4
lutego przez dowództwo brygady w oddziałach rozmieszczonych w Kłodnicy i jej
okolicy ujawnia, że siły prawobrzeżne wynosiły wówczas 1400 żołnierzy i
oficerów. Spośród nich 644 pełniło służbę „na przedniej straży", 238 służbę
patrolową, 40 „służbę wewnętrzną", a 478 przebywało w kwaterach. Nie
wszystkich żołnierzy zdołano z braku miejsca zakwaterować w chatach
chłopskich i pomieszczeniach gospodarskich w Kłodnicy. Stąd też raport
wspomina o „biwaku za leśniczówką" w Kłodnicy, na którym - mimo ostrej zimy
- przebywało 4 oficerów i 160 żołnierzy. Oficer inspekcyjny relacjonował w
raporcie, że „wioska ta, podobnie jak i leśniczówka, znajdują się całkowicie
pod obstrzałem armatnim z szańców na wyspie. Gdy pociski wroga przelatywały
daleko poza [wieś i leśniczówkę,] przekonałem się, że największą część
wioski można ostrzeliwać kartaczami z cytadeli, skąd odległość do kanału
wynosi zaledwie 800 kroków [...]". Dalsze posiłki dla oblegającego korpusu
nadchodziły z Wrocławia. 1 lutego skierowano je do Pogorzelca. Chodziło tu o
znajdujące się w gestii francuskiego generała dywizji Pernety'ego: 10 armat
dwunastofuntowych, 2 moździerze pięćdziesięciofuntowe oraz 25 francuskich
artylerzystów i 30 francuskich saperów.
Zdjęcie nadesłane przez Marka Szczerskiego przedstawiające
pokaz pod Pułtuskiem 2006 .
- Prezesa TPF "Twierdza Nysa" i dowódca
kompani grenadierów
Plan zamierzeń na 2007 rok.
Polska strona to Twierdza Kłodzko, Twierdza Srebrna Góra, Twierdza Koźle.
Natomiast po Czeskiej stronie przełęcz Zlote Hory , Twierdza Jozefów,
Twierdza Teresin.
Inicjował inscenizacje bitew w Kłodzku, Srebrnej Górze, Nysie.
W Nysie organizował bitwę pięć razy sposobem "gospodarczym", dziś w Nysie
jest to już stała
impreza wpisana do kalendarza i budżetu miasta, podobnie jest w pozostałych
miastach.
Wyzwanie Pan Marek Szczerski ma teraz w Koźlu.
Może ze współpracy z UM Kędzierzyn-Koźle narodzi się piękna impreza.
Równocześnie kontynuowano intensywne prace przy przygotowywaniu stanowisk
artyleryjskich pod Reńską Wsią, które daremnie usiłowała przerwać pruska
artyleria z Reduty Większyckiej. Na razie wojska oblegające wciąż jeszcze
nie odpowiadały ogniem z dział na tym odcinku. Szkodzono jednak Prusakom w
inny sposób, np. przerywając dopływ wody pitnej dostarczanej podziemnym
wodociągiem spod Reńskiej Wsi do miasta. Stało się to za sprawą starszego
strzelca Gfittnera z 10. Pułku Piechoty bawarskiej, który przed laty służył
w pruskiej jednostce stacjonującej w Koźlu. Poinformował on generała Deroya
o położeniu wodociągu. Pomimo zmiennej pogody - mrozy przeplatały się już z
okresami odwilży - oblegający zdołali do 3 lutego ukończyć prace przy
budowie kilku stanowisk artyleryjskich. W pobliżu przydrożnej figury św.
Jana Nepomucena, w baterii nr 3, zbudowano pod osłoną grobli specjalny piec
do rozżarzania kul armatnich, którymi zamierzano ostrzeliwać miasto.
Bombardowanie Koźla z dział rozpoczęto 4 lutego wczesnym rankiem, o godz.
4.00, z baterii nr 1, 2, 3, 4, 5, spod Kobylic, Reńskiej Wsi, Większyc i
Kłodnicy, przy czym działa z baterii nr 3 miotały na miasto rozżarzone kule.
Bombardowanie, w którym uczestniczyło 41 dział, trwało 10 godzin. Na
twierdzę i na miasto spadło 1460 pocisków, m.in. 60 granatów z haubic i 40
bomb z moździerzy. Wyrządzono poważne szkody materialne i wywołano kilka
pożarów. Kronikarz Uthicke, świadek bombardowania, pisał, że „tylko ten, kto
tego sam doświadczył, może ocenić, jaki wpływ wywarło to straszliwe
bombardowanie, spadające kilkakrotnie na miasto, na samopoczucie tutejszych
mieszkańców, szczególnie że ich zaskoczyło w mieszkaniach, a ucieczka do
piwnic, kościołów itp. odbywała się w najstraszliwszym deszczu kul [...]".
Ogniem z 41 dział i moździerzy odpowiadały oblegającym reduty Większycka,
Kobylicka i Kłodnicka oraz działa ustawione na głównym wale twierdzy.
Kronikarz oblężenia opisał kilka pożarów i wypadków śmiertelnych wśród
żołnierzy, mieszczan i chłopów, którzy polegli od pocisków. Celny ogień
artylerii oblężniczej wyrządził tak duże szkody w koszarach, że już w
pierwszej godzinie trwającego bombardowania nie nadawały się do zamieszkania
i oddziały wojskowe zostały rozmieszczone w kazamatach. Ucierpiała prawie
1/4 część domów mieszczańskich. Grozę sytuacji powiększał fakt, że w
nieznanych bliżej okolicznościach spora część załogi pruskiej raczyła się w
czasie bombardowania alkoholem, wdzierała się do domów mieszczańskich i
wywoływała ekscesy. Bombardowanie, według zapewne niepełnych danych,
pociągnęło za sobą śmierć 4 żołnierzy i mieszczanina. Rany odniosło 11
żołnierzy i 4 mieszczan. Brak jest informacji, w jakim stopniu nadwerężona
została zdolność bojowa pruskiego garnizonu. Zapewne mocno ucierpiała Reduta
Kobylicka, w której wyeliminowano z dalszych walk trzy działa. Znamienne
jednak, że dziesięciogodzinnemu ostrzeliwaniu twierdzy i miasta nie
towarzyszył żaden atak piechoty z planowanej podstawy wyjściowej w rejonie
Kobylic - Reńskiej Wsi.
Generał Deroy najwyraźniej zwlekał ze szturmem na południowo-zachodnie
fortyfikacje twierdzy. Straty ponosiły tymczasem również załogi bawarskich
baterii. Głównodowodzący 9 Korpusu Wielkiej Armii książę Hieronim,
zniecierpliwiony powolnymi - jego zdaniem - działaniami oblężniczymi,
zamierzał osobiście udać się pod Koźle, by przekonać się o postępach prac. W
kwaterze głównej we Wrocławiu zatrzymywały go jednak dyspozycje cesarza
Napoleona oraz działania pruskiego gubernatora księcia Anhalt-Plessa,
których celem było niesienie odsieczy garnizonowi oblężonemu w Świdnicy.
Generał Vandamme informował 1 lutego księcia Hieronima, że nic można
wykluczyć działań księcia Anhalt-Plessa zmierzających do wyparcia jednostek
generała Deroya spod Koźla i niesienia tym samym pomocy oblężonej twierdzy
kozielskiej.
Ostatecznie też książę Hieronim zrezygnował z wysłania do kwatery Deroya w
Komornie doświadczonego generała Pernety'ego i powierzenia mu kierowania
pracami oblężniczymi. Wydelegował do Komorna tylko swego adiutanta
pułkownika Morio. Już 1 lutego, zatem przed rozpoczęciem bombardowania
twierdzy, Morio przybył do Komorna, przekazując generałowi Deroyowi pismo
księcia Hieronima, w którym książę informował, że jego adiutant „ma rozkaz
pozostać pod Koźlem" do chwili zakończenia 24-godzinnego ostrzeliwania i
bombardowania z armat, następnie ma udać się do komendanta twierdzy i wezwać
go do poddania się. Głównodowodzący 9. Korpusu nalegał na rychłe zdobycie
Koźla, przypominając generałowi o doniosłości opanowania tego miasta dla
dalszych własnych operacji. Z naciskiem podkreślał książę, iż oczekuje od
generała „rychłego zajęcia tego miejsca" i liczy na Jego umiejętności i
aktywność".
Pułkownik Morio - jak wynika z zachowanej korespondencji - przejawił dużą
aktywność, wizytując poszczególne odcinki i stanowiska dowodzenia. 2 lutego
w piśmie do generała Deroya aprobował jego decyzję przesunięcia poza Odrę
dwóch kompanii wojska. Informował równocześnie, że dokonał lustracji
zewnętrznych fortyfikacji twierdzy i następnego dnia o świcie zda osobiście
relację generałowi. Po inspekcji oddziałów rozmieszczonych na prawym brzegu
Odry Morio w osobnym dokumencie, sporządzonym 9 lutego w leśniczówce w
Kłodnicy, zalecał generałowi Siebeinowi podjęcie prac inżynieryjnych
zmierzających do wzniesienia tamy w poprzek rzeki i skierowania biegu rzeki
Kłodnicy do Kanału Kłodnickiego. Zapewne dla podkreślenia wagi zalecenia
dokument podpisał Morio jako „adiutant Jego Królewskiej Mości Księcia
Hieronima Napoleona". Intencji skierowania wód rzeki Kłodnicy do pobliskiego
Kanału Kłodnickiego pismo Morio nie ujawniało. Być może wyniszczył je
osobiście oficerom bawarskim towarzyszącym mu w inspekcji. Można się
domyślić, że celem tego pracochłonnego przedsięwzięcia miało być
unieruchomienie „młyna na kukli" (przy dzisiejszej ul. Portowej),
napędzanego wodami Kłodnicy, oraz odcięcie dopływu wody do fosy okalającej
Wieżę Montalemberta. W nocy z 12 na 13 lutego dwom bawarskim żołnierzom
udało się niepostrzeżenie dotrzeć do młyna i podpalić go wraz z magazynem
zbożowym. Jeszcze tego samego dnia nadporucznik Dismas von Osterhuber, po
lustracji kanału i rzeki Kłodnicy, wydał orzeczenie, stwierdzające że
projekt pułkownika Morio jest z przyczyn technicznych niewykonalny. Morio
odwiedził też zapewne francuskich inżynierów wojskowych kierujących budową
systemu transzei i rowów łącznikowych pod Reńską Wsią.
W myśl rozkazu, tuż po 10-godzinnym bombardowaniu twierdzy i miasta - zatem
nie po 24-godzinnym bombardowaniu zaleconym przez księcia Hieronima -
pułkownik Morio udał się w godzinach popołudniowych 4 lutego jako
parlamentariusz do twierdzy, by powtórzyć wezwanie do poddania się.
Komendant pułkownik Neumann odrzucił propozycję wszczęcia rozmów i
osobistego spotkania z pułkownikiem Morio, którego też ostatecznie nie
wpuszczono do twierdzy. Za pośrednictwem wysłannika komendanta uzgodniono
zawieszenie działań wojennych i podjęcie rozmów w następnym dniu. Ich
przedmiotem miała być wymiana jeńców. W obecności Morio rozmowy kontynuowano
w kwaterze generała Deroya w Komornie, dokąd przybyli z twierdzy rotmistrz
Samoge oraz syn komendanta, porucznik von Neumann. W toku kilkugodzinnych
pertraktacji nie osiągnięto porozumienia ani co do poddania twierdzy, ani co
do wymiany jeńców. Nie powiodła się również kolejna próba pułkownika Morio
nawiązania osobistego kontaktu z pułkownikiem Neumannem w jego kwaterze w
oblężonym mieście. Morio, który towarzyszył w drodze powrotnej wysłannikom
komendanta, został odprawiony z niczym spod Reduty Rogowskiej, nie
uzyskawszy zgody na wejście w obręb fortyfikacji. Nie zrażony odmową
przyjęcia pułkownik Morio, wspólnie z dowódcą artylerii pułkownikiem Bleinem,
raz jeszcze podjął próbę nawiązania kontaktu z komendantem twierdzy
kozielskiej, tym razem za pośrednictwem kapitana Deponthona. Blein, w piśmie
zredagowanym w kwaterze w Większycach 10 lutego, nakłaniał generała Deroya
do powierzenia misji kapitanowi, by zorientować się, „czy nie byłoby sposobu
wszczęcia negocjacji". Kronikarz Uthicke odnotował pod datą 10 lutego, że
tego dnia przed twierdzą pojawił się parlamentariusz w towarzystwie pewnego
oficera, jednak odprawiono ich z niczym spod tzw. bariery raciborskiej.
Strony walczące wykorzystały rozejm do usuwania szkód powstałych w toku
bombardowania. W mieście pozrywano z kilku domów ocalałe dotąd strzechy i w
bardziej bezpieczne miejsce przenoszono magazyny. Oblegający z kolei,
przekonani o nikłej skuteczności ognia baterii nr 1, okopanej na prawym
brzegu Odry naprzeciw Reduty Kobylickiej, jeszcze w ciągu nocy urządzili
dodatkowe stanowisko dla baterii nr 6 na lewym brzegu, zbliżając się tym
samym jeszcze bardziej do Reduty Kobylickiej, oddzielonej rzeką. Niemały
wpływ na dalszy przebieg oblężenia miała wywrzeć zmiana warunków
atmosferycznych. Od 5 lutego nastała gwałtowna odwilż, powodująca przybór
wód oraz wystąpienie z brzegów zarówno Odry, jak i rzeki Kłodnicy. Świeżo
przybyły do wioski Kłodnicy oddział bawarskiego lejbregimentu, stanowiący tu
przednią straż, musiał przeprawiać się na tratwach przez wezbraną rzekę.
Pomimo odwilży, powodującej zalanie wodą stanowisk baterii, Bawarczycy i
Francuzi rozpoczęli ostrzeliwanie miasta i twierdzy 6 lutego od godz. 8.00.
Obiektami wzmożonego obstrzału, trwającego z przerwą 8 godzin, były
szczególnie reduty Kobylicka i Większycka, skąd odpowiadały dość skuteczne
działa pruskie. Ogień pruskich dział wyeliminował z dalszych walk jedno z
dwunastofuntowych dział w baterii nr 4, okopanej pod osłoną grobli między
Większycami a Reńską Wsią, zabijając kilku artylerzystów. W baterii nr 3, w
pobliżu figury św. Jana Nepomucena, ofiarą pruskiego pocisku artyleryjskiego
padł rano o godz. 8.00 dowódca artylerii 1. Dywizji bawarskiej, 37- letni
major hr. Kajetan Sales von Spreti, zasłużony w oblężeniu Głogowa, Wrocławia
i Brzegu. Wraz z nim zginął kapral artylerii, a kilku żołnierzy odniosło
rany. Spreti został pochowany na wiejskim cmentarzu w Reńskiej Wsi (gdzie
jego grób zachował się po dziś dzień).
Tablica z Cmentarza w Reńskiej Wsi
upamiętniająca poległego generała wojsk napoleońskich Grafa Von Sprety
Rozkaz dzienny podpisany
przez szefa sztabu 9. Korpusu Wielkiej Armii, generała T. Hedouville'a,
podkreślił zasługi majora Spretiego dla Francuzów i Bawarczyków.
Pomimo silnego ognia pruskich dział oraz śmierci swego dowódcy, Bawarczycy
kontynuowali ostrzeliwanie fortyfikacji i miasta. Równocześnie trwały
intensywne prace przy prowadzeniu transzei od stanowiska baterii nr 3 w
kierunku przydrożnej figury św. Jana Nepomucena oraz równolegle do drogi
biegnącej od tej statuy w kierunku miasta (dzisiejsza ulica Głubczycka,
dawniej droga Reńska Wieś - Koźle). Transzejami połączono nadto inne baterie
okopane pod Kobylicami. Trudno dociec, w jakim stopniu rowy łącznikowe i
stanowiska dla dział były dziełem zapędzonych tu chłopów pańszczyźnianych. Z
pisma generała Deroya dowiadujemy się, że powiat raciborski miał dostarczyć
do robót w Reńskiej Wsi 200 chłopów. Ponieważ z niewiadomych przyczyn chłopi
jednak nie przybyli, Deroy nałożył na powiat kontrybucję. Z innych pism
generała wynika, że przy umocnieniach pod Reńską Wsią zatrudniano chłopów z
okolicznych wsi. Również generał Siebein donosił z leśniczówki w Kłodnicy,
że 60 chłopów pracuje przy zabezpieczaniu grobli w Kłodnicy, ale roboty
zostały przerwane 13 lutego z powodu odwilży.
Ogień artyleryjski i tym razem wyrządził znaczne szkody w oblężonym mieście.
Bezskuteczne zmagania z pożarem trwały przez całą noc (z 6 na 7 lutego).
W kwaterze generała Siebeina w kłodnickiej leśniczówce 9 dezerterów z
twierdzy zeznało, że w wyniku bombardowania w mieście spłonęły m.in. koszary
i magazyny z mąką. Francuski historyk Du Casse był w pełni przekonany, że 7
lutego dwie okoliczności stwarzały największą możliwość wszczęcia ofensywy
przez wojska oblegające, mianowicie: ponowny spadek temperatury i - co za
tym idzie - gruba warstwa lodu, mogąca utrzymać piechotę nacierającą przez
obszary bagniste, stawy i fosy, oraz duża liczba dezerterów pruskich,
opuszczających zwłaszcza Redutę Większycką i zgłaszających się na stanowiska
francusko-bawarskich baterii. Z tej kluczowej reduty zdezerterowało tylko w
jednym dniu aż 95 żołnierzy. Dowodzący artylerią francuski pułkownik Blein
uważał te przesłanki za najbardziej sprzyjające szturmowi na pruskie
fortyfikacje i zwrócił na nie uwagę generałowi Deroyowi. Zresztą już dwa dni
wcześniej, tj. w dniu silnego bombardowania twierdzy i miasta, Blein
opracował plan ataku na Redutę Większycką. Pułkownik ten, doświadczony m.in.
w walkach o twierdzę wrocławską, proponował dwugodzinne bombardowanie Reduty
Większyckiej ogniem z dział („strasznym ogniem") baterii nr 3, 4 i 5, a
następnie „uderzenie silnym oddziałem poprzedzonym plutonem francuskich
saperów uzbrojonych w topory". Dowódca artylerii przekonywał - aczkolwiek
bezskutecznie - że bezczynność zniechęca własnych żołnierzy, a tymczasem
oblegającym sprzyja przecież „wielki terror, jaki rozpętano wśród
zdemoralizowanych żołnierzy garnizonu". Bawarski generał nie podzielał
poglądu francuskiego pułkownika i uważał za właściwe czekać nadejścia
bardziej stosownej okazji. Według nieprzejednanej opinii francuskiego
historyka Du Casse'a, generał Deroy „okazał pod Koźlem takie samo
niezdecydowanie jak pod Głogowem". Ważkie racje doświadczonego pułkownika
Bleina nie zdołały przekonać ani Deroya, ani jego sztabu w Komornie. Szturm
na wysuniętą Redutę Większycką został odłożony i nie doszedł już nigdy do
skutku. Z nastaniem odwilży szturm stał się istotnie nieaktualny, a wypadki
następnych dni i tygodni dowiodły, że możliwości związane z ostrą zimą i
zamarznięciem wszystkich przeszkód wodnych zostały zaprzepaszczone.
Książę Hieronim, przebywający w swej kwaterze głównej 9 Korpusu Wielkiej
Armii, poinformowany o kunktatorstwie generała Deroya, nie taił swego
wielkiego niezadowolenia. Du Casse pisał, że książę nosił się z zamiarem
udania się pod Koźle, od czego powstrzymywały go jednak ważkie obowiązki
nałożone nań przez cesarza Napoleona. W tej sytuacji zamierzał odwołać
generała Deroya i dowództwo nad korpusem oblegającym Koźle powierzyć dowódcy
wojsk artyleryjskich 9 Korpusu, francuskiemu generałowi Pernety'emu.
Realizacji tego zamierzenia przeszkodziło z kolei pilne zadanie wyposażenia
Wielkiej Armii w sprzęt wojenny, zlecone właśnie generałowi Pernety'emu.
Ostatecznie Deroya nie odwołano spod Koźla, a Pernety, ograniczony czasem,
zadowolił się krótką inspekcją 12 lutego jednostek oblegających Koźle.
Książę Hieronim w liście do cesarza Napoleona z 9 lutego musiał przyznać:
„Koźle trzyma się jeszcze. Według raportów, które otrzymuję, oblężenie nie
posuwa się tak żywo naprzód, jak to ma miejsce w wypadku Świdnicy".
Jeszcze zanim generał Pernety przybył pod Koźle, oblegający nie szczędzili
sił przy ulepszaniu stanowisk i okopywaniu dalszych baterii (nr 7, 8 i 9),
celem skuteczniejszego rażenia i wyeliminowania z walk pruskich dział w
redutach najbardziej wysuniętych, tj. Kobylickiej i Reńskowiejskiej.
Ostrzeliwanie pruskich fortyfikacji 7 lutego trwało bez przerwy od godz.
7.30 do 12.00, kontynuowano je przez dalsze trzy godziny po południu oraz w
godzinach nocnych, od 21.00 do 4.00 nad ranem. W nocy ogień artyleryjski
skoncentrowano zwłaszcza na zabudowie miasta oraz na wymienionych wyżej
redutach. Ponownie wybuchł w mieście pożar. Bombardowanie pruskich
fortyfikacji miało się jednak okazać mało skuteczne, skoro ogień nękający
pruskich dział z tych ostrzeliwanych redut wyrządził pokaźne szkody
oblegającym. W takiej sytuacji francuski pułkownik Blein zadecydował o
likwidacji własnych baterii nr 4 i 5 (na grobli w połowie drogi między
Reńską Wsią a Większycami) i o przeniesieniu dział w pobliże baterii 2 i 6
pod Kobylicami. Około północy przybyły również działa dotąd okopane na
prawym brzegu Odry, które okrężną drogą przez Opole (!) skierowano na lewy
brzeg Odry, by wyposażyć nimi następujące nowe baterie: nr 7 z dwoma
dwunastofuntowymi działami i dwoma moździerzami, nr 8 z dwoma
dwunastofuntowymi działami i dwiema haubicami oraz nr 9 z dwoma
dwunastofuntowymi działami. Intencje Bleina rozpoznano w mieście. Kronikarz
Uthicke odnotował pod datą 10 lutego, że wróg zbliżył się na niedużą
odległość do Bramy Raciborskiej, okopując nową baterię tuż za cmentarzem, a
drugą w pobliżu ogrodu syndyka Kreutzera, by skuteczniej razić główny wał
oraz miasto, że nadto z rowów łącznikowych wróg zamierza z karabinów
ostrzeliwać załogę Reduty Kobylickiej.
Prusacy zorientowali się, jak widać, w zamiarach korpusu oblegającego,
dokonali także przesunięcia własnych sił, przerzucając głównie działa do
zagrożonej Reduty Kobylickiej. Ostatecznie dowodzący redutą kapitan
Wostrowsky dysponował łącznie 25 działami (ale niezbyt pewną załogą). Du
Casse nie taił, że Prusacy dysponowali nie tylko większą liczbą dział, ale
generalnie rzecz biorąc, artyleria pruska przewyższała artylerię
francusko-bawarską pod Koźlem. Celnymi trafieniami Prusacy wyeliminowali
kilka dział przeciwnika. Znamienne jednak, że straty osobowe wśród
bawarskiej i francuskiej obsługi dział były nieduże. Kronikarz Uthicke
utrzymywał, że po każdym pruskim bombardowaniu z baterii wroga na licznych
powozach wywożono rannych i zabitych. Uthicke, relacjonujący również straty
poniesione przez oblężonych, zwracał uwagę na skutki bombardowania w
mieście. Jego zdaniem, obiektem szczególnie uporczywego obstrzału było
mieszkanie komendanta Neumanna oraz pobliskie koszary, które też padły
pastwą płomieni. Ucierpiał ratusz, urząd podatkowy i liczne domy mieszczan w
pobliżu koszar.
Wysłannik głównodowodzącego 9 Korpusu, księcia Hieronima, francuski generał
de Pernety przybył 12 lutego do kwatery pułkownika Bleina w Większycach.
Towarzyszył mu bawarski podpułkownik Benignus Espirad Chevalier de Colonge,
któremu powierzono obowiązki po poległym 6 lutego hr. Spretim. Nie jest
pewne, czy generał Pernety pofatygował się do kwatery generała Deroya do
Komorna. Nie można wykluczyć, że Pernety pominął Deroya, znając uprzedzenia
i żal swego przełożonego, księcia Hieronima, do osoby nie dość energicznego
dowódcy korpusu oblegającego. Krótka wizyta w kwaterze dowódcy artylerii
oblężniczej pułkownika Bleina, przede wszystkim zaś wspólna inspekcja
stanowisk artylerii nie napawały optymizmem. Wskutek gwałtownej odwilży i
obfitych opadów deszczu stanowiska baterii oraz rowy łącznikowe znalazły się
pod wodą. Inspekcja odbywała się w czasie nasilającej się ulewy i na oczach
inspekcyjnych oficerów doszło do zatopienia stanowisk. Następnego dnia, 13
lutego, wszystkie drogi komunikacyjne, transzeje, rowy łącznikowe, a nawet
mosty znalazły się pod wodą. Du Casse pisze, że z powodu powodzi nie można
było nawet końmi odciągnąć dział ze stanowisk, a tylko z największym
wysiłkiem uratowano amunicję. Woda w Odrze podniosła się do 13 stóp i
wystąpiła z brzegów, zmuszając oblegających do likwidacji kilku przednich
straży i pikiet na przedpolach twierdzy.
Powódź odmieniła sytuację na niekorzyść korpusu oblegającego, który
podejmował nadzwyczajne wysiłki dla zabezpieczenia własnych pozycji. Trzeba
było zawiesić bombardowanie miasta i twierdzy i przesunąć termin rozpoczęcia
szturmu. Pod osłoną gęstej mgły, zalegającej przedpola twierdzy, udało się
rozkopać groblę łączącą Większyce z Koźlem, co spowodowało odpływ masy wody
z rozlewiska pod Redutę Większycką. Przekop zabezpieczono od strony Większyc
pikietą wzmocnioną dwoma działami.
Bateria francuska w czasie ostrzeliwania Koźla.
W takiej niepomyślnej sytuacji generał Pernety, przekonany o niemożliwości
rychłego szturmu i zdobycia Koźla, postanowił niezwłocznie powrócić do
kwatery głównej księcia Hieronima we Wrocławiu. Przed wyjazdem zredagował
instrukcję (Ordre generał) regulującą służbę w bateriach. Szczegółowe jej
postanowienia wykraczały jednak poza ramy regulaminu służby i w praktyce
mogły mieć niefortunny wpływ na przebieg oblężenia. Pernety umieścił w
instrukcji istotne ograniczenia zakresu kompetencji dowódcy artylerii,
postanawiając, że nie wolno wystrzeliwać z działa więcej niż 8 pocisków na
godzinę, z haubicy tylko 6, a z moździerza zaledwie 4 pociski. Nadto
instrukcja nakazywała ostrzeliwanie fortyfikacji za dnia, natomiast w porze
nocnej należało bombardować zabudowania miasta z dział i moździerzy. Ogień z
dział nie powinien nigdy trwać dłużej niż 6 godzin. Postanowienia wiązały
niepotrzebnie inicjatywę dowódcy artylerii oblężniczej, który i tak
dysponował parkiem artyleryjskim szczuplejszym od artylerii twierdzy.
Przesłanką dyktującą dowódcy artylerii 9 Korpusu Wielkiej Armii takie
postanowienia był zapewne brak większych zapasów amunicji do dział. W
początkach marca mowa była o tym, że „od pewnego już czasu" sprowadzano
drogą wodną „żelazną amunicję" z Urzędu Hutniczego w Gliwicach. Transport
wodny był możliwy, bo jeszcze w grudniu 1806 r. wszystkie barki odrzańskie
stojące w Opolu sprowadzono pod Koźle. Podczas oblężenia mogły je
wykorzystać jednostki wojsk sprzymierzonych do transportu broni i amunicji z
huty gliwickiej. Korzystając z transportu wodnego na Kanale Kłodnickim,
dowożono amunicję dla Bawarczyków do wspomnianej wyżej składnicy żelaza przy
ujściu kanału do Odry. Pruski ogień artyleryjski skierowany na śluzę przy
ujściu kanału do Odry oraz na składnicę okazał się nieskuteczny i nie
zakłócał dostaw.
* * *
Powódź,
wywołana odwilżą i długotrwałą ulewą, przerwała ostrzeliwanie pruskich
fortyfikacji i miasta. Przerwę, która miała trwać do 24 lutego, wojska
oblężnicze wykorzystały na przeniesienie dział z baterii nr 3, 6 i 8 na
nieco wyżej położone miejsca, następnie na urządzanie dróg dojazdowych
wyłożonych faszynami, na naprawę stanowisk itd. Do 22 lutego zatrudniano
codziennie w dwóch zmianach 350 żołnierzy i 200 wieśniaków". Również generał
Siebein zatrudniał chłopów przy umacnianiu grobli nad rzeką Kłodnicą. W
początkach lutego generał Deroy stwierdził, że powiat raciborski zalegał z
dostarczaniem kontyngentu siły roboczej do prac oblężniczychi. Podobną
opinię wyraził generał Siebein. Wzrastające „z dnia na dzień
nieposłuszeństwo poddanych" zmuszało go do oddelegowania kawalerzystów do
pomocy urzędnikom, „gdyż ci nie byli w stanie wyegzekwować nałożonych
dostaw". Przymusowe dostawy i prace, a ponadto niezmiernie uciążliwy
kwaterunek stanowiły dla chłopów z podkozielskich wiosek duży ciężar. Przed
rozpoczęciem oblężenia Prusacy zagarnęli kilkuset chłopów pańszczyźnianych
do twierdzy, zmuszając ich do prac przymusowych, zwłaszcza przy rozbijaniu
lodu w fosie. Obecność wojsk Wielkiej Armii nie ulżyła doli chłopskiej.
Liczyli oni jednak widocznie na pobłażliwość obcych żołnierzy, skoro
przybierali postawę wyzywającą wobec pruskich urzędników, sprawujących nadal
swe funkcje na obszarze zajętym przez wojska bawarskie i francuskie. Według
doniesień pruskiej służby leśnej, chłopi z Twardawy i okolicznych wiosek
przystąpili gromadnie do wyrębu pobliskich lasów. Chłopi z Kłodnicy - C.
Linek, J. Pierzkalla, F. Pankalla, M. Drost, A. Barteczko i Jura Ischner (?)
- samowolnie wypasali bydło w lasach państwowych i jeszcze odgrażali się
urzędnikom. Donosił o tym kontroler leśny dowódcy wojsk oblegających.
Generał major Raglowich, już poirytowany wcześniejszymi skargami kontrolera
Riehla, zobowiązał tym razem dowódcę jednostki hr. Taxisa do wezwania pięciu
kłodnickich chłopów i wymierzenia im kary chłosty „ad posteriora" (szóstego
chłopa Jurę Ischnera kara chłosty ominęła). Zapewne odosobniony i godny
odnotowania jest wypadek żądania przez chłopa odszkodowania za poniesione
straty. Wśród materiałów korpusu oblegającego zachowało się pismo Mateusza
Ignatza z Podlesia, któremu pocisk armatni wystrzelony z twierdzy zabił
konia, gdy dowoził furmanką mięso z Mechnicy dla bawarskiego oddziału
stacjonującego w Reńskiej Wsi. Poszkodowany chłop prosił o odszkodowanie a
wiarygodność zdarzenia potwierdzili sołtys S. Gola oraz chłopi S. Haronska i
G. Koniecni. Mieszkający w kłodnickiej leśniczówce nadleśniczy Krippendorf,
już po zwinięciu blokady, żalił się w piśmie do wrocławskiej Kriegs-und
Domainen Kammer, że w czasie oblężenia nałożono na niego obowiązek
utrzymania „na własny koszt" oficerów zakwaterowanych w leśniczówce. Od tego
uciążliwego obowiązku uwolnił go dopiero po wielu tygodniach hr. Taxis,
dowódca bawarskiej jednostki prawobrzeżnej. Rozkazem wydanym w Kędzierzynie
14 kwietnia hr. Taxis ustanowił straż (sauve gardę) przed leśniczówką i
zdecydował, że „panom oficerom stojącym w lesie i przed leśniczówką wolno w
niej gotować, jeśli sami przyniosą swą żywność".
Nastroje wśród ludności cywilnej i garnizonu oblężonej twierdzy dalekie były
od optymizmu pomimo kilkudniowej przerwy w bombardowaniu, spowodowanej
warunkami atmosferycznymi i powodzią. Mieszczanie przedstawiali sobą element
mieszany pod względem narodowym i religijnym, który poza pruską warstwą
urzędniczą nie entuzjazmował się panowaniem jednogłowego czarnego orła.
Mocno mieszany skład narodowościowy polsko-niemiecki miał stacjonujący tu
garnizon pruski i to zarówno jego korpus oficerski, jak i masa żołnierzy.
Wcale nierzadkie nazwiska polskie oficerów pruskich pojawiały się tu od
kilkudziesięciu lat i nietrudno je dostrzec wśród oblężonych w 1807 r.
Polacy służący w jednostce pruskich dragonów i w piechocie pochodzili
zarówno ze Śląska, jak i z ziem polskich inkorporowanych w III rozbiorze
Rzeczypospolitej do Prus. Skład narodowościowy był „słabym punktem"
garnizonu, bo „przesycony elementem polskim miał się okazać niepewny w
czasie oblężenia" . Ucieczki z oblężonej twierdzy były na porządku dziennym.
Dezercjom dragonów wcale nie zdołało zapobiec odebranie im koni. Jeszcze
zanim korpus oblegający rozpoczął bombardowanie miasta, zdezerterowało 99
żołnierzy pruskiego garnizonu. Od 4 do 9 lutego uciekło 334 żołnierzy i
chłop siłą przetrzymywany w twierdzy. Kolejnej nocy, z 9 na 10 lutego,
zdezerterowało dalszych 81 żołnierzy106. Niewiele pomogło zagwożdżenie Bramy
Raciborskiej z rozkazu komendanta twierdzy, ponieważ żołnierze uchodzili na
stronę wojsk Wielkiej Armii z redut i bastionów. Do 21 lutego zdezerterowało
jeszcze 105 żołnierzy i w dniu tym załoga zmalała do 73 oficerów oraz 3718
podoficerów i szeregowych. Wśród nich było jeszcze około 300 chorych.
W jednym z raportów generał Raglowich donosił dowództwu w Komornie, że 4
dezerterów przybyłych z twierdzy do Reńskiej Wsi zapewniało o chęci ucieczki
z twierdzy jeszcze wielu innych żołnierzy. Warunkiem jednak miało być dobre
traktowanie dezerterów i zaopatrzenie ich w paszporty ułatwiające im powrót
do domów. Sygnałem do ucieczki byłby umówiony znak „na żerdzi zatkniętej
przy końcu linii krzewów pod Reńską Wsią". Za przyzwoleniem Raglowicha znak
ustawiono we wskazanym miejscu. Wprawdzie brak dokumentów informujących o
zamierzonych dalszych dezercjach, jednak interesujące szczegóły przytacza
pismo wystosowane 13 lutego przez magistrat miasta Mikołowa do dowództwa
korpusu oblegającego Koźle. Magistrat informował, że zgłosili się tam pruscy
dezerterzy z Koźla zwolnieni przez bawarskie dowództwo. Wątpliwości nasuwał
paszport przedłożony przez muszkietera Wojtka Chytrego, który chyba omyłkowo
został wystawiony na nazwisko Wojtka Kucza. Nie jest istotne, czy dezerterów
wymienionych w piśmie mikołowskiego magistratu należy identyfikować z grupą
wzmiankowaną w piśmie generała Raglowicha. Dezercje, a nawet spiski - o
których mowa będzie jeszcze niżej - przybierały w Koźlu charakter masowy i
świadczyły o rozkładzie moralnym oblężonego garnizonu, zdanego na własne
siły i pozbawionego realnych szans odsieczy.
Szkody wyrządzone powodzią jednostkom korpusu oblegającego nie odmieniły
bynajmniej losów pruskiego garnizonu, którego położenie stawało się coraz
bardziej niepomyślne. Masowe dezercje, coraz więcej chorych i rannych oraz
niepewna postawa większości żołnierzy nie pozwalały na wypady z twierdzy.
Iluzoryczna była nadzieja na odsiecz, tym bardziej, że szczupłe siły pruskie
na Śląsku doznały kolejnej klęski: przed generałem Vandamme'em złożyła broń
pruska załoga Świdnicy. 16 lutego przed głównodowodzącym 9. Korpusu,
księciem Hieronimem, defilował pokonany garnizon tej wspaniałej twierdzy (magnifiąue
forteresse). Upadek Świdnicy sparaliżował ducha bojowego Prusaków na całym
Śląsku. Panowało bowiem przekonanie, że to znakomicie ufortyfikowane miasto
jest nie do zdobycia.
Zdjęcie nadesłane przez Marka Szczerskiego przedstawiające
pokaz pod Pułtuskiem 2006 .
- Prezesa TPF "Twierdza Nysa" i dowódca
kompani grenadierów
(Chcesz zobaczyć to zdjęcie w lepszej rozdzielczości - kliknij na
fotografę)
Dla odsieczy oblężonego Koźla nie mógł mieć żadnego znaczenia oddział jazdy
pruskiej operujący na tyłach wojsk oblegających na prawym brzegu Odry.
Oddział ten, pod dowództwem porucznika Witowskiego, był zresztą śledzony
przez oddział bawarskich dragonów z 1 Pułku Minucci, wchodzącego w skład
Brygady Kawalerii generała majora hr. Paula Mezanelli. Dowódca oddziału
dragonów w raporcie pisanym 1 lutego z Raszowej informował swych
przełożonych, że wraz z dwoma oficerami i 24 dragonami wyruszył 25 stycznia
ze Zdzieszowic w ślad za pruską jazdą. Po zasięgnięciu języka na probostwie
w Starym Koźlu dragoni ścigali Witowskiego, którego siły oceniali na 150
jeźdźców. Chyba tylko część oddziału Witowskiego, dostrzeżoną jeszcze w
Starym Koźlu, udało się zaskoczyć i rozbić. W Dziergowicach zaskoczono nocą
6 pruskich maruderów, zdobyto 8 koni oraz uzbrojenie. Jak zapewniał dowódca
bawarskich dragonów, siły Witowskiego zostały rozproszone. Ścigano je przez
Racibórz w kierunku Chałupek. W celu dalszego rozpoznania sił pruskich
bawarscy dragoni wyruszyli przez Racibórz do Gliwic, następnie przez Bytom,
Pyskowice, Ujazd i Leśnicę do Zdzieszowic. „Wszystkie wymienione miasta i
okolice - konkludował dowódca dragonów - w których przedtem stacjonowali
husarzy Schimmelpfenniga, są całkowicie oczyszczone od wrogich oddziałów. W
Zdzieszowicach po tej samej stronie Odry znalazłem prom, na którym można
przewieźć 50 osób i 3 wozy. Kazałem go wciągnąć na tę stronę na brzeg".
Pożyteczną rolę spełniały na przedpolach twierdzy kozielskiej oddziały
bawarskiej jazdy, przepędzając rozproszone oddziały pruskie, usiłujące bądź
to nękać jednostki korpusu oblegającego, bądź też spieszyć z pomocą
oblężonym. Podczas gdy pod Koźlem trwały zmagania ze skutkami powodzi,
dragoni ubezpieczający korpus znajdowali się nie w pobliżu, ale w okolicach
Wrocławia. 20 lutego szef sztabu 9. Korpusu generał Hedouville zawiadomił
generała Deroya, że książę Hieronim „nakazał generałowi Mezanelli, który
znajduje się obecnie w Oławie, by udał się jutro na dawne pozycje między
Koźlem a Nysą. Podobnie szwadron pułku Minucciego otrzymał rozkaz
przyłączenia się do brygady generała Siebeina, prowadzącej oblężenie na
prawym brzegu Odry". W tym czasie dokonano dalszych przesunięć jednostek. 17
lutego walczący pod Koźlem 1 Lejbregiment Piechoty, mocujący się ze skutkami
powodzi, otrzymał rozkaz niezwłocznego wyruszenia do Wrocławia, by zasilić
oddziały 2 Dywizji bawarskiej generała porucznika von Wredego, wyruszające
nad Wisłę. Jego pozycje na prawym brzegu Odry zajął 4 Pułk Piechoty Salern".
* * *
Baterie korpusu oblegającego wznowiły 22
lutego częściowo ostrzeliwanie miasta i twierdzy. Wcześniej, 16 i 17 lutego,
tylko jedna bateria nękała Prusaków, którzy umacniali swe pozycje i usuwali
szkody powstałe w Reducie Kobylickiej. Powódź ustępowała wyraźnie i w
godzinach wieczornych 23 lutego wody Odry wróciły w dawne łożysko. Nadejście
kolejnego transportu dział zdawało się wskazywać na to, że oblegający nasilą
bombardowanie, by następnie dokonać szturmu z wcześniej przygotowanych
transzei i pozycji w rejonie Kobylic - Reńskiej Wsi. Świeżo otrzymanym
transportem, składającym się z 2 dział dwunastofuntowych, 2 moździerzy i 2
haubic, wzmocniono baterie nr 2 i 9, okopane na przedpolach wymienionych
miejscowości. Sześciogodzinne bombardowanie 24 lutego, rozpoczęte rano o
godz. 7.00, skupiło się głównie na redutach Kobylickiej i Większyckiej, skąd
Prusacy wcześniej już celnym ogniem swych dział skutecznie razili bawarskie
transzeje przy drodze wiodącej z Koźla do Reńskiej Wsi. W Reducie
Większyckiej wyeliminowano z dalszych walk aż 6 pruskich dział. Działa
baterii nr 8, okopane w połowie drogi między Kobylicami a Koźlem, zniszczyły
dwa mosty na fosie przy Bramie Raciborskiej. W mieście ucierpiały liczne
dotąd ocalałe domy mieszczańskie oraz tzw. główny odwach, położony w Rynku.
W następnych dniach kontynuowano bombardowanie o różnych porach dnia, pomimo
mocno dokuczliwych warunków atmosferycznych i silnego ognia pruskich
baterii.
Odgłosy intensywnego bombardowania docierały nawet do odległych Łubowic w
powiecie raciborskim. 18-letni poeta Joseph von Eichendorff odnotował w swym
dzienniku: „w dniu 25 około północy rozpoczęła się kanonada, jakiej dotąd
nigdy nie słyszeliśmy, tak że brzęk okien ledwie pozwolił nam spać. My
obydwaj [tj. z bratem] pojechaliśmy z tego powodu wcześnie do wiatraka w
Sławikowie. Obok dwóch bawarskich dezerterów powędrowało ku Austrii. Z
najwyższego okna wiatraka skierowaliśmy naszą zabraną ze sobą lunetę i
wyraźnie widzieliśmy przed sobą twierdzę kozielską. Widzieliśmy, jak
straszliwie ostrzeliwano Koźle z przeciwległych kierunków, z zalesionych
dolin spod Kłodnicy i ze wzgórz pod Większycami. Widzieliśmy dym każdej
baterii, a nadto bomby unoszące się jak chmurki. Komendant Neumann
odpowiadał dzielnie na każdy wystrzał z najbardziej wysuniętych wałów".
Zeznania pruskich dezerterów ułatwiały naprowadzenie ognia artyleryjskiego
na magazyny pasz znajdujące się na wyspie oraz na kazamaty, koszary i
magazyny żywnościowe. Z innych zeznań oblegający otrzymywali pełny obraz
strat i szkód wyrządzonych w mieście. Nie bez znaczenia była również
ujawniona przez dezerterów wiadomość o chorobie komendanta twierdzy
pułkownika Neumanna, którego poraził paraliż w czasie bombardowania jego
kazamaty mieszkalnej w Reducie Reńskowiejskiej. Wiedziano również o
przejęciu dowództwa przez najstarszego oficera sztabowego w twierdzy.
Generał Deroy zdecydował się raz jeszcze na wysłanie parlamentariusza do
twierdzy. Jednak misja powierzona generałowi Raglowichowi i francuskiemu
kapitanowi Duponthonowi nie przyniosła rezultatów. Parlamentariuszy
przybyłych pod zniszczoną Bramę Raciborską w godzinach porannych 28 lutego
poproszono pod odległą Barierę Większycką (miejsce u zbiegu dzisiejszych
ulic Gazowej i Łukasiewicza), skąd doprowadzono ich co prawda do dowództwa
twierdzy, jednak - zapewne ze względu na ciężki stan zdrowia - komendant
odmówił ich przyjęcia. Na przekazany list generała Deroya" komendant
przesłał pisemną odpowiedź dopiero następnego dnia, zapewniając, że
przyrzeczenie złożone królowi „nie pozwala mu jeszcze myśleć o żadnej
kapitulacji. Czy nadejdzie odsiecz, czy też nie, zależy od powodzenia oręża,
które ma swe zachcianki i nie może mieć żadnego wpływu na istotę mej obrony
i na wypełnianie moich obowiązków. To, że Koźle jak każda inna twierdza
wreszcie musi paść, jeśli nie nadejdzie odsiecz, wypływa z zasad sztuki
wojennej, jednak obrońca może jej pozwolić paść tylko z honorem i to będzie
również moim życzeniem i moim ostatnim dążeniem [...]". Bawarski historyk
Schmoelzl, przytaczający w swym dziele pełny tekst odpowiedzi komendanta
twierdzy, dodaje, że generał Deroy zrezygnował odtąd z dalszych prób
nakłaniania pułkownika Neumanna do złożenia broni.
Pomimo poważnych kłopotów związanych z kolejnym przyborem wód, jeszcze w
dniu przekazania odpowiedzi pruskiego komendanta artyleria korpusu
oblegającego kontynuowała bombardowanie fortyfikacji i miasta w godzinach od
2.30 do 6.00 oraz od 7.30 do 10.00. W następnym dniu bombardowania
prowadzono od północy do godz. 5.00 oraz od 7.30 do 13.00. Obiektem
bombardowania była szczególnie Reduta Kobylicka, gdzie zdołano zniszczyć 5
dział. Około godz. 5.00 bomba przebiła dach i sklepienie kościoła Minorytów
i eksplodowała w pomieszczeniu klasztornym służącym za izbę chorych. Z
pruskich informacji wynikało, że w wyniku bombardowania ucierpiały wszystkie
bez wyjątku domy mieszczańskie i po części legły całkowicie w gruzach. Silny
ogień artyleryjski z pruskich redut wyeliminował z kolei część artylerii
oblężniczej. Pruska artyleria z wyspy oraz z Wieży Montalemberta nękała
bawarskie posterunki nad Kanałem Kłodnickim i w składnicy żelaza przy ujściu
kanału do Odry. Niezwłocznie odpowiadały im 3 działa sześciofuntowe i 3
haubice siedmiofuntowe, które wytoczono na otwarte pole pod Kłodnicą. Być
może obiektem ostrzału z Wieży Montalemberta były statki na Odrze w pobliżu
składnicy żelaza. Nadejścia kilku statków spodziewał się 1 marca posterunek
bawarskiego majora Duppela w Rogach.
Bunt załogi pruskiego garnizonu, który wybuchł w nocy z 3 na 4 marca, zdawał
się przesądzać o losach oblężonych. Uthicke wspomina o kilku ogniskach
buntu, które też „wybuchły w kilku miejscach, jak np. przy Bater d'aux nr 1
i po części w Forcie Fryderyka Wilhelma i tylko przytomność umysłu, rozsądne
i dzielne postępowanie kapitana von Brixena dowodzącego w Wieży Montalemberta
zapobiegło całkowitemu wybuchowi buntu na tak ważnym dla twierdzy posterunku
[,..]". Bunt objął w tym forcie 95 żołnierzy, spośród których 55 zdołało
zdezerterować po udanym spuszczeniu mostu zwodzonego. Kolejnym ogniskiem
buntu była Reduta Kobylicka, której załoga, złożona z żołnierzy różnych
formacji - dragonów, artylerzystów, jegrów i tzw. kompanii narodowej,
postanowiła zgładzić kapitana Wostrowskiego, pojmać wszystkich oficerów, a
jednego z nich wrzucić do wody, zagwoździć wszystkie działa oraz zabić
wszystkich żołnierzy odmawiających udziału w spisku. Korzystając z pomocy
jegrów oraz oddziałów sprowadzonych z przyczółka mostowego i Reduty
Kłodnickiej, Wostrowski zdołał uśmierzyć bunt. Przywódcy spiskowców, którymi
byli trzej artylerzyści z Reduty Kobylickiej, zostali niezwłocznie
rozstrzelani. Śledztwo ujawniło, że spisek objął nie tylko wszystkich
artylerzystów i ich pomocników w tej reducie, ale niemal cały garnizon. W
nocy poprzedzającej zamierzony bunt zebrało się potajemnie około 200 do 300
artylerzystów, którzy uzgodnili szczegóły związane „z gwałtownym wypadem" i
dezercją na stronę wojsk oblegających.
Spiskowcy zamierzali m.in. wyłamać Bramę Odrzańską. Jak pisał już po
zakończonym oblężeniu Wostrowski, część żołnierzy stacjonujących w mieście
dokonała napadu na posterunki, wyłamała zamki bram i opanowała mosty7.
Prowadzący śledztwo zastępca komendanta, pułkownik Wilhelm von Puttkammer,
zarządził nadzwyczajne środki, wzmocniono patrole w mieście, zabezpieczono
kazamaty i broń, ustawiono działo sześciofuntowe przy Bramie Odrzańskiej i
natychmiast reagowano na próby niesubordynacji. Zapewne też w celu
zmniejszenia kręgów potencjalnych dezerterów postanowiono ułatwić ucieczkę
części przetrzymywanych dotąd chłopów z okolicznych wsi.
Głównodowodzący korpusu oblegającego Koźle, generał Deroy, nie był zapewne
poinformowany o spisku i rozmiarach buntu wśród załogi twierdzy. Zeznania
dezerterów, nadal masowo porzucających twierdzę, dostarczały jednak
przekonywających dowodów, że szturm poprzedzony silnym ogniem artylerii
oblężniczej nie napotkałby prawdopodobnie zdecydowanego oporu załogi.
Generał Deroy nie zdecydował się wszakże na poczynienie stanowczych kroków
ofensywnych, oszczędzając swym żołnierzom niepotrzebnego przelewu krwi.
Straty Bawarczyków pod Koźlem były istotnie minimalne i według zestawienia
sporządzonego przez generała Raglowicha wynosiły od 1 lutego do 14 marca
1807 r. 18 poległych (oficer, podoficer i 16 szeregowych); rany odnieśli:
oficer, 2 podoficerów i 33 szeregowych (zestawienie nie obejmuje strat w
oddziałach francuskich).
Tymczasem decyzje podjęte przez księcia Hieronima w początkach marca
przesądziły o zwinięciu oblężenia, które wobec braku inicjatywy ofensywnej
przeciągnęłoby się zapewne jeszcze dość długo. Pozyskanie dalszych jednostek
do oblężenia okazało się niemożliwe z powodu istotnego osłabienia 9 Korpusu,
którego 2 Dywizja bawarska została skierowana nad Wisłę. O sytuacji pod
Koźlem i impasie walk poinformował pułkownik Blein księcia Hieronima za
pośrednictwem kapitana Duponthona, tego samego, który 28 lutego przy boku
generała Raglowicha pełnił obowiązki parlamentariusza. Blein wyraził w
piśmie przekonanie, że w celu przeprowadzenia oblężenia „z rozmachem"
należałoby siły wzmocnić do 10 lub 12 tysięcy żołnierzy. Przede wszystkim
trzeba by podwoić artylerię oblężniczą i zapasy amunicji. Brak było 10
oficerów, specjalistów z dziedziny inżynierii wojskowej, potrzebnych do
różnych prac i szturmów. Blein przypomniał o wyjątkowej wadze przeszkód
wodnych, z którymi powinna się liczyć strona atakująca twierdzę. W jego
przekonaniu woda stanowiła „wyjątkowo silną przeszkodę": „wróg - pisał on -
może nas jeszcze oczekiwać w przejściach dwóch fos napełnionych wodą na
wysokość, jak się mówi, 11 stóp". Poważne szkody wyrządziła odwilż oraz
powódź, która zalała stanowiska artyleryjskie. Francuski pułkownik był
przeświadczony, że „gdyby gubernator miał lepszy garnizon, to bez wątpienia
utracilibyśmy naszą całą artylerię, którą trzeba było porzucić podczas
powodzi"
Blokada
Rankiem 4 marca generał Deroy otrzymał w swej
kwaterze w Komornie rozkaz księcia Hieronima nakazujący zastąpienie
oblężenia blokadą. Tego dnia kronikarz Uthicke odnotował, że bombardowanie
miasta-twierdzy trwające od godz. 2.00 nad ranem zostało nagle przerwane o
godz. 5.00. Powstały szkody w zabudowaniach miejskich i w zamku, w którym
zginął robotnik, a trzech dalszych odniosło rany. Było to już ostatnie
bombardowanie miasta przez wroga, na które też zareagowały pruskie działa z
Reduty Kobylickiej. Również tej nocy, jak notował Uthicke, w kilku punktach
twierdzy wybuchały rozruchy, a z Wieży Montalemberta zdezerterowało 95
żołnierzy.
Generał Noumann na łożu śmierci
Zmarł 16.04.1807 roku o godz. 18.00 w wieku 61 lat.
Pomnik Generała Neumana.
(Generał Neuman był
dowódcą twierdzy kozielskiej
w okresie oblężenia twierdzy przez wojska napoleońskie w roku 1907.
Zmarł na tyfus w czasie oblężenia.)
Grób Generała Neumana
........... Więcej znajdziesz w książce
Karola Jonca
"Wielka Armia Napoleona
w kampanii 1807 roku
pod Koźlem"
Planowany jest dodruk tej pozycji.
Powinna być dostępna w czasie uroczystości 200 lecia w dniu 21 września
2007. |
|